Wirtualna tarcza, czyli obiecanki-cacanki

Anglosasi Rosjanie

 

Anglosasi Rosjanie

Dowcip polega na tym, że w środku widocznej gołym okiem matrioszki, znajduje się następna, a w tejże kolejna nieco mniejsza i tak dalej aż do wyczerpania zasobu.

Aby wykonać matrioszkę taką wielopoziomową lub posługując się językiem wojskowych – wielostopniową, trzeba się jednak trochę natrudzić, użyć odpowiednich materiałów, farb, etc. Całe pokolenia Rosjan pracują nad ulepszaniem matrioszek, specjalistów od siedmiu boleści nie wyłączając.

Anglosasi poszli na całość. Zamiast wysilać się na jakieś materiały, zdobnictwo, itp. wymyślili albo raczej skopiowali matrioszkę, jako koncepcję w technologii cyfrowej. A cóż to takiego? Anglosasi są praktyczni do granic możliwości albo raczej tuż na granicy, od której się nie oddalają. Po drugie niczego nie przyjmują na wiarę, czyli jak by to powiedzieli Polacy, nie wierzą w żadne teorie. Matrioszka działa zarówno jako koncepcja (sprawdziła się w działaniu) jak i przedmiot zainteresowania. Dlaczego więc nie przyjąć, ugościć, udomowić i przekształcić na swój strój i podobieństwo. Zauważmy przy tym bez wytykania czegokolwiek, że wioska potiomkinowska to nic innego, jak przedsmak wirtualnej rzeczywistości anglosaskiej, zrealizowanej przez Rosjan u progu XIX wieku, z rozmachem i odwagą w naturalnej scenerii rustykalnej. Ruchomy las w dramacie Szekspira to także coś z tej scenerii. Do tego należy dodać wilkołaki, duchy oraz wróżki – i jesteśmy w domu.

Prawdziwy biznes, jak to wiedzą dobrze prosperujący dżentelmeni, nie polega przecież na tym, żeby się narobić i nic z tego nie mieć. Przeciwnie, robić należy mniej a zarabiać należy więcej. To pewnie dlatego duże korporacje „muszą” wydawać tyle na utrzymywanie wpisowego na pola golfowe dla swoich dyrektorów, których głównym zajęciem jest gra w golfa z innymi dyrektorami, gdzie w sprzyjającej atmosferze „sportowej rywalizacji” obie strony dochodzą do wspólnych ustaleń w sprawie kolejnego skoku na kasę. Powietrze jest świeże, widoki zapierają wręcz dech w piersiach, pełna kultura, nie żaden tam kulturkampf.

No tak, ale na czym polega „konkretnie” tak namacalnie robienie interesu przez tak zwanych dżentelmenów, jak to mówią dzisiaj w Polsce – dżentelmenów z najwyższej półki. Nie wiem dlaczego dżentelmenów tych umieszcza się na półkach, zwłaszcza najwyższych, skąd można za przeproszeniem spaść i rozbić sobie twarz, ale nie będziemy się tutaj zajmowali takimi detalami. Na marginesie dodać należy, że na przykład w takim kraju jak USA, tak zwane władze federalne, wykazują jakieś wyraźne i zarazem nadmierne i niewspółmierne zainteresowanie owymi dżentelmenami, raz po raz pakując któregoś co bardziej wyróżniającego się po prostu za kratki. Dziwne to, jednak takie są fakty. Tym gorzej dla faktów. Wróćmy do prawdziwego biznesu. Otóż prawdziwy biznes robi się dzisiaj – tak jak i dawniej – na sprzedaży, co oczywiste. Kupić tanio – sprzedać drogo. Jeśli się jednak głębiej zastanowić, to już to było kiedyś przerabiane.

No dobrze, kupić można bardzo tanio i sprzedać to samo kilka razy drożej. To też zostało wymyślone równie dawno, jak tylko pojawił się pierwszy pieniążek i wszyscy te chwyty znają. To prawda, ale jakby to nazwać językiem współczesnych, taka prawda do połowy lub jednej trzeciej. Modyfikacja współczesna polega na tym, że sprzedaje się na ten przykład program, a następnie co roku dodaje się do tego kolejne uaktualnienie, podnoszące nie tylko Twoją wydajność (produktywność) ale także dodając splendoru nowości i aktualności technologicznej. Czyż to nie warte skórki za wyprawkę? No i jaki szpan, jeśli jesteś w posiadaniu i jakiż wstyd, jeśli tego nie kupiłeś.

Jednak w tym wszystkim tkwi mały sęk. Aby wyprodukować taki program, co tu dużo gadać – trzeba się trochę napracować, więc nic dziwnego, że ktoś coś za to chce. Można kupić tanio, ale jednak zapłacić za zakup. Po cenie hurtowej zawsze będzie taniej – to na pocieszenie.
Kolejny postęp w dziedzinie sprzedaży pojawił się mniej więcej wtedy, kiedy zaczęto sprzedawać coś, czego nie ma. Wprawdzie istnieje wtedy trudność w obliczaniu zyskowności, ale to drobiazg. Jaki to jest problemem, powiemy tu bardzo krótko: proszę policzyć stopę zysku, jeżeli koszt zakupu =$0.0 (zero), a cena sprzedaży wyniosła powiedzmy $2 za sztukę? Przyzwyczajeni (bo to akurat następuje błyskawicznie) do… taaakiej stopy zysku, nie będziemy sobie zawracać głowy jakimiś transakcjami dającymi powiedzmy 20%, 45% czy 89% zwrotu nakładów kapitałowych.

Czy na tym jednak nasza inwencja może się zakończyć? A powinna?
Oczywiście, że nasz rozwój biznesowy nie może być niczym krępowany ani ograniczany, bowiem zawsze kończy się to niedobrze. Biznes musi się kręcić, musi w nim panować ruch, a miarą powodzenia nie jest już prosta liczba znajdujących się na koncie $$, ale wykładnik potęgi, do której należy podnieść liczbę 10, co znacznie ułatwia liczenie. Jak więc wykonać takie przyspieszenie?
Recepta najpierw zostanie przedstawiona teoretycznie. Co by się stało, gdyby zamiast kupować towar i angażować nasze środki w jego nabycie, następnie przechowywanie i czekanie na okazję zyskownej sprzedaży we właściwym czasie, wykonać to wszystko – tylko że wirtualnie – a w momencie kiedy dochodzi do finału, zabrać nadwyżkę i udać się spokojnie na pole golfowe. Powiecie państwo, że to niemożliwe? To jest nie tylko wykonalne, ale z jakim sukcesem: cała amerykańska gospodarka do dziś nie może się po tym sukcesie pozbierać. Tak celebrują. No trudno, co kraj to inny obyczaj, czy coś w tym rodzaju.

Handel wirtualną rzeczywistością, wirtualnym towarem, po których to transakcjach pozostają w kieszeni zupełnie zielone dolary, ma się znakomicie a nawet jeszcze lepiej niż w epoce tyranozaurów, kiedy pierwszy raz z takim powodzeniem metodę tę zastosowano. I co ważne, nie zanieczyszczono odpadami naturalnego środowiska (jeśli nie liczyć watahy wirusów, trojanόw i robaków).

No dobrze, ale co teraz i jaki będzie ciąg dalszy?
Wykażemy nieco ciekawości i cierpliwości zarazem i przyjrzymy się temu bliżej. W latach osiemdziesiątych ub. wieku niejaki Microsoft rozpoczął swój marsz na kasę światową, pokonując w okresie niewielu, bo jakichś 15 lat, wszystkich dotychczasowych rekordzistów w tym wyścigu, nie wyłączając rodzin Rothschildów, Rockefellerów, królów i szejków naftowych, a nawet za przeproszeniem Buffetów, etc. Przyspieszenie w podwajaniu wolumenu aktywów firmy było takich rozmiarów, że zupełnie poważnie można było zastanawiać się nad tym, kiedy na świecie zwyczajnie zabraknie pieniędzy na to, aby zaspokoić głód tak fenomenalnie rosnącej biznesowo nowej gwiazdy, a nawet supernowej – jakby to określili astronomowie.

W pewnym momencie wartość obliczeniowa aktywów wyniosła $80 x 109 (czytaj mld); ile jeszcze trzeba lat, aby przy takim tempie wchłaniania gotówki, firma pochłonęła całe istniejące na świecie jej zasoby? Po następnym roku takiego wzrostu byłoby tego już $64 x 10^20 (1 trylion USA=10^12; 1kwatrylion USA=10^15; 1 . . .lio USA =10^18 ) etc.

Jakimś szczęśliwym „zbiegiem okoliczności” na giełdzie w Nowym Jorku nastąpiło zupełnie dziwne zawirowanie, i aktywa Microsoftu gwałtownie zmalały w ciągu jednego tylko dnia o jakieś głupie $6 lub $8 mld! Od tego momentu już tak nie rosną, można by więc wysnuć niesłuszny i zgoła nieuprawniony wniosek, że już nie zagrażają one finansowemu porządkowi na świecie. Nie wiem jak się to ma do ochrony własności inwestorów zaangażowanych w działalność tej firmy, ale to pewnie będzie jeszcze kolejny rozwojowy wątek dalszego wzrostu tej kompanii w przyszłości.

Pobieżny przegląd na to, co wydarzyło się 19 września 2009 roku na świecie (nomen omen w siedemdziesiątą rocznicę agresji stalinowskiej Rosji na Polskę), pozwala na sformułowanie łatwej do udokumentowania tezy o zrealizowaniu na naszych naiwnych oczach zagrywki politycznej, polegającej na wybudowaniu nikomu niepotrzebnej wyrzutni nieistniejących rakiet i takiegoż radaru. Następnie wykonano złomowanie tego projektu, równie wirtualne jak on sam. Projekt, jego powstanie i złomowanie ogłoszono publicznie. Wykreowano wirtualną rzeczywistość, zagrano na naszej naiwnej wierze w dobro, a kiedy wszystko to bardzo szybko okazało się balastem, wyrzucono na śmietnik, oznajmiając zdumionym Czechom i Polakom: Good bye – idźcie sobie do diabła!

Amerykanie znani są z szybkości zawierania i kończenia związków partnerskich. Liczba rozwodów w tej populacji jest najwyższa na świecie. Można by się porwać na twierdzenie: taka nowa kultura. Prostą pochodną tej „kultury” są nikomu niepotrzebne sieroty.
Wtedy przed podjęciem rozmów na temat tarczy wystarczyło założyć najprostsze zabezpieczenie. A może trzeba to zrobić dzisiaj? Co najmniej nadzieja nie zostanie wtedy sierotą.

Marcisz Bielski

 

Trauma ofiary

Czy pan pułkownik w grobie się przewraca
czy nam to nową Jałtę przypomina
czy nie dość klęski spod Zbaraża
czy Zbaraż wzięty się odzywa

Złudzeń pozbawił nas Ribbentrop
człek osobiście kulturalny
i wykształcony ponad miarę
co to przyjaciół miał niezatapialnych

Czy Skarga w grobie się przewraca
czy słychać apel Rzeczpospolitej
czy nie dotyczy nas ułanów Somosierry szarża
czy Kamieńsk to historia niezaliczeń

Ribbentrop, Stalin, Churchill cwany
watahy całe na rozkazy
grabiły, grabią, będą grabić
i jątrzyć będą naród zgnuśniały

Czy Stańczyk w grobie się odwraca
czy Norwid wstydzi się szlachetnie
nas nie dotyczy już historia
liczy się przyszłość, ostatecznie

Nadziei nam ułożył program Stalin
śląc poza Ural naród cały
Kazachstan, Wołyń czy Kołymę
dał na okrasę ocalałym

Czy żołnierz ciągle nam nieznany
wciąż musi w grobie się przewracać
gdy musi na to wszystko patrzeć
czy na nic poszła jego praca?

Co się tu liczy mili moi
co do sztambucha włożyć trzeba
w czym rzecz, gdzie sztuka się podzieje
jak wyjść na prostą stąd do nieba?

Czy Ojcowiznę odzyskaną
sprzedać, opuścić, zdradzić wasalom?

Marcisz Bielski
Po ogłoszeniu decyzji w sprawie zaniechania planów budowy tarczy antyrakietowej w Polsce.