Wielkie oblewanie, czyli śmigus-dyngus

oblewanie

 

oblewanie

Zofia Stryjeńska-Dyngus

Krótką bywała noc z Wielkiej Niedzieli na Poniedziałek. Trudno się było wtedy wyspać, ponieważ dawniej np. w niektórych rejonach południowej Małopolski rozpalano nocą na wzgórzach duże ogniska. Z każdego domu wychodzili gospodarze i ich dzieci z wodą święconą, z krzyżykami zrobionymi z palmy, leszczyny, kłokoczki, szakłaku, kwiatków, wstążeczek i kropiąc wodą swe pola „krzyżykowali” własne zagony. Krzyżyki przybijano też nad drzwiami i okienkami chałup. Po dokonaniu tych czynności siadano przy ogniu, jedzono, pito i skakano przezeń. Nad ranem chłopcy płatali swoim sąsiadom różne złośliwe figle, polegające na zamalowaniu pannom na wydaniu okien wapnem lub gliną, przenoszeniem narzędzi gospodarskich na podwórza sąsiadów, zatykaniu szybą otworu kominowego lub wlewaniu przezeń gnojówki. Zdarzało się, że gospodarze idący na poranną mszę znajdowali przed kościołem swoje wozy, konie, drabiny, pługi a nawet ule lub… wychodki. Różnorakie psikusy płatali sobie nawzajem także mieszkańcy poszczególnych domów.

 

Niewyspanych domowników z powodu nocnych psot lub czuwania równo z pierwszym brzaskiem budziły kobiece piski. Odwieczny bowiem zwyczaj nakazywał, by wczesnym rankiem zacząć oblewanie domowników. Jak Polska długa i szeroka w wielkanocny poniedziałek, zwany też „lanym dniem” miała miejsce powszechna oblewanka. Dziewczyny przeczuwając co je czeka, często przypadkiem „zapominały” zamknąć na noc drzwi wejściowe. Zostać oblaną – nic wprawdzie przyjemnego, ale spędzić cały śmigus-dyngus w suchym odzieniu – jeszcze gorzej, po prostu wstyd i wielki despekt. Sucha odzież oznaczała bowiem, że dziewczyna nie ma „wzięcia” i nie jest „warta grzechu”. Jedno z polskich przysłów wypowiada się wyraźnie w tej materii: „Która dziewka nie zmoczona, z tej nieprędko będzie żona”. W „Roku polskim” można przeczytać, że „zdarza się nieraz, że przekwitła dziewucha sama wyleje na siebie dobry dzbanek wody… i wybiegnie na drogę, krzycząc wniebogłosy: ‘Tak me zlały te zarazy! Tak me zlały!’ “. No cóż, każdy ratuje się jak może…

 

Za tym starodawnym obyczajem kryje się pradawny pogański akt zapładniania wiosenną wodą ziemi, która od tej chwili znów jest zdolna do rodzenia. W związku z tym w wielu regionach kraju oblewano wodą nie tylko dziewczęta i młode mężatki, ale i ziemię, by zwiększyć plony oraz krowy, by dawały więcej mleka. Śmigus-dyngus miał też znaczenie symboliczne i zapowiadał nowy okres w życiu. Nie wszyscy obecnie są zorientowani, że to połączone dzisiaj święto składało się dawniej z dwóch części. Śmigus polegał na oblewaniu dziewcząt i uderzaniu ich po nogach rózgami z palmy, a dyngus z kolei dotyczył wręczania datków, stanowiących swoisty okup za poniechanie pierwszej czynności. Te dwa pojęcia mieszano często i miały one nieraz odmienne znaczenie w różnych czasach i regionach Polski.

 dyngus

Już za czasów króla Władysława Jagiełły zwyczaj wzajemnego oblewania przybrał takie rozmiary, że król zmuszony był wydać edykt, który nakazywał, „aby mężczyźni kobiet, a kobiety mężczyzn nie ważyli się do wody ciągnąć”. Nasi przodkowie nagminnie łamali ten zakaz i „lany poniedziałek” zawsze ociekał wodą. Szły w ruch konewki, wiaderka, garnki, sikawki z wodą, flachy, flaszki i flaszeczki, a niekiedy dla dodania całej imprezie „swoistego zapaszku” uciekano się nawet do perfum lub… gnojówki.

 

Ksiądz J. Kitowicz w dziele „Opis obyczajów za panowania Augusta III” tak opisuje śmigusa-dyngusa: „Była to swawola powszechna w naszym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w Poniedziałek Wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i w następne dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek.[…] Po ulicach zaś w miastach i wsiach młodzież obojga płci czatowała z sikawkami i garnkami z wodą na przechodzących i nieraz chcąc dziewka oblać jakiegoś gargasa, albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę, słuszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę”.

 

Po wioskach i małych miasteczkach nie bawiono się w ceregiele. Na lubiane i ładne dziewczyny wylewano całe cebry wody, albo pławiono je w sadzawkach lub korytach do pojenia bydła. Poniedziałek wielkanocny był dniem, w którym rej wodzili mężczyźni zaś wtorek był dniem rewanżu. Wszyscy pamiętali przysłowie, że „od Wielkanocy do Zielonych Świątek można się lać i w piątek”.

 

Śmigus-dyngus miał różny przebieg w poszczególnych dzielnicach Polski. Seweryn Udziela 76 lat temu tak go opisywał w swoich „Krakowiakach”: „Ino świt w Wielki Poniedziałek, oblewają wodą jedni drugich. Każdy stara się drugiego podejść jeszcze we śnie. Parobcy niekiedy ciągną dziewczęta pod studnię i tam zlewają je wodą do suchej nitki. Dzieci biegają po wsi od chaty do chaty po śmigusie, recytując:

 

[…] Do izby nas puśćcie,

bo my po śmiguście.

A dajcie, co macie dać,

Bo nam tutaj zimno stać,

Krótkie mamy kożuszki,

to nam pomarzną brzuszki”

 

Żadna z dziewcząt czy gospodyń nie ośmieliła się odmówić prośbie, gdyż wtedy szły w ruch sikawki z wodą. Okupem były przeważnie pisanki lub drobne datki pieniężne.

 

U Oskara Kolberga można przeczytać, że w Poznańskiem i częściowo na Kujawach w pierwsze święto wieczorem wdrapywali się chłopcy na najwyższy budynek, by z dachu ogłaszać, ile razy której z dziewcząt w czasie postu nie udał się żur lub ile razy się myła. Na poczekaniu też ferowali wyroki w postaci kubłów wody. Wyrok ten egzekwowali nazajutrz w poniedziałek „chodząc po chałupach i schwytane oblewając dziewki; która jednak z nich miała już swego kawalera (zalotnika) między parobczakami, to ta mogła przezeń być (jeźli chciał) wykupioną od tej łaźni, gdy postawił w karczmie dla towarzyszy jedną lub dwie kwarty wódki lub piwa”. Po obiedzie ci sami chłopcy zbierali się razem i chodzili z chorągiewką od domu do domu, śpiewając pieśń:

 

Przyszliśmy tu po dyngusie,

Zaśpiewamy o Jezusie,

O Panience, świętym Piotrze,

O Judaszu i o łotrze.   

A gosposia skrzętna, szczera,

Da nam wódki, chleba, sera.

 

Dostawali za to od gospodyń jaja, ser, kiełbasę lub inne poświęcone jadło, zaś wieczorem z zebranych produktów wyprawiali ucztę zakrapianą wódką lub piwem.

 

„We wtorek – jak opisuje Kolberg – ten sam zwyczaj obchodzą dziewczęta lejąc parobków lub siekąc ich rózgami, a który nie chciał być bity lub oblany, to się od nich wykupywał (najczęściej również wódką). A obok tego brały jeszcze czapkę, kapelusz, chustkę i t. p. i to zwano fant, który także w karczmie musiał na wieczór wykupywać”.

 

lanie

Obecnie śmigus-dyngus nie ma już takiego znaczenia jak dawniej, ale i tak jak Polska długa i szeroka, trwa wspólne oblewanie. Echo niesie piski i krzyki od Bałtyku po Karpaty. Koty, wrażliwe na wodę, chowają się po ciemnych kątach a kury w wiejskich zagrodach chodzą dosłownie „mokre jak kury”. Psy podwórzowe zajadle ujadają, bo im też wody z wiadra nie nikt nie żałuje. Wszystko stworzenie, co żywe i co się rusza, jest narażone na przymusową kąpiel.

 

Dziewczęta już teraz wznoszą modły, aby tylko w tym roku dobry Pan Bóg się zlitował i zesłał na Wielkanoc ciepłą i słoneczną pogodę. Więcej im do szczęścia nie trzeba!