Straszenie Bałtykiem

Na dnie Bałtyku spoczywają potężne ilości BST (bojowych środków trujących), które albo skorodowały, albo korodują, powodując skażenie dna morskiego i poważne zagrożenie dla środowiska naturalnego.

A znalazły się na dnie Morza Bałtyckiego, ponieważ zaraz po wojnie zatapiano w jego wodach niewykorzystane zasoby broni chemicznej. ZSRR i NRD na pewno pozbyły się w ten sposób 65 tys. ton BST. Rosjanie i Brytyjczycy porzucali tę broń zwłaszcza w Głębi Gotlandzkiej i Głębi Bornholmskiej. Rosjanie ponadto mieli to do siebie, że gdy wśród pływających załogantów rozniosła się wieść o przewożonych niebezpiecznych ładunkach, porzucali ją natychmiast w dowolnym miejscu na Bałtyku.

 

Raz po raz ta tykająca bomba z wnętrza Bałtyku przypomina o sobie. W 1955 r. dryfująca po Bałtyku beczka iperytu pojawiła się u wybrzeża w Darłówku. Zainteresowali się nią koloniści i z zamiarem zabawy wyłowili beczkę. Skutki były przerażające – stu z nich zostało poparzonych a czterech straciło wzrok. Na polskich wodach terytorialnych ostatnie takie zdarzenie z iperytem miało miejsce w 1997 r. Wówczas iperyt (inaczej – gaz musztardowy)poparzył osiem osób. Mówi się jednak po cichu, że taki nieoficjalny odłów iperytu dokonuje się regularnie przez polskich i duńskich rybaków. Niewątpliwie, już po ich wyłowieniu nie powinno się go wrzucać ponownie do morza, lecz przewieźć na ląd i spalić. Ale podobno wydobywa się go celowo, dla skonstruowania bomby, dla terrorystycznej fantazji. Oprócz iperytu, także związki parzące oparte o arsen i tabun – gaz zabijający.

Z myślą o tych wszystkich zagrożeniach od 2011 r. wystartował projekt CHEMSEA – zadanie dla międzynarodowego zespołu naukowców, mających sklasyfikować i monitorować składowiska broni chemicznej w Morzu Bałtyckim. Projekt opiewa na 4,8 mln euro, współfinansowany z funduszu współpracy międzyregionalnej Unii Europejskiej. To z jednej strony ogromna kwota, ale nie aż tak duża, by podjąć się usunięcia i zneutralizowania BST. (Taka operacja jest niesłychanie skomplikowana i kosztochłonna i dotąd jedna tylko kompania na świecie chciała przed laty podjąć się tego przedsięwzięcia w związku z budową trasy gazociągu północnego, tak, by podczas budowy nie doszło do naruszenia składowiska BST lub podniesienia osadu chemicznego, który mógłby rozprzestrzenić się na duży obszar wód. Mowa tu o konsorcjum angielskiej firmy Atomic Energy Authority oraz szkockiej SubSea Offshore Ltd, która do badań poprzedzających wydobycie BST wykorzystywała roboty wyposażone w kamery.)

Projekt CHEMSEA, zrzeszający 11 instytucji: z Polski (reprezentują nas Instytut Oceanologii PAN, Akademia Marynarki Wojennej i Wojskowa Akademia Techniczna), Niemiec, Szwecji, Finlandii i Litwy, ma uaktualnić i ujednolicić wytyczne dla urzędów morskich i rybaków, jak postępować w rejonach składowisk, ma także oszacować, ile substancji chemicznych się uwolniło i w którą stronę się przemieszczają. A pytanie o to, czy oczyszczać z BST dno morskie, pozostaje poza projektowym rozważaniem. Bo oczywiście nie takie pieniądze trzeba by zaangażować, ale także nie ma pewności, czy więcej szkód, czy pożytku przyniosłaby taka operacja.

W związku z tym, co od lat spoczywa na morskim dnie, naukowcy z wielkim frasunkiem zauważyli, iż ryby pływające w miejscach składowisk mają więcej chorób niż te z innych rejonów Bałtyku. Mają też wady genetyczne. Mięso tych ryb może być niebezpieczne dla zdrowia człowieka. Ale obowiązuje zakaz rybołówstwa dennego, więc prawdopodobieństwo zachorowań z tego tytułu jest znikome. No i, poza ewentualnym świadomym działaniem terrorystycznym i epizodami jak z Darłówka, dobrze żyć w przekonaniu, że wciąż jest to problem „głęboko ukryty”.

E.M.

http://ttg.com.pl