SMAK ma czterdzieści lat

Jubileuszowe Spotkania Młodych Autorów i Kompozytorów im. Jonasza Kofty w Myśliborzu

Kiedy zaproponowano mi napisanie tekstu do wydawnictwa upamiętniającego 40-lecie SMAK-u, szczerze się ucieszyłem, co z kolei wywołało moje głębokie zdziwienie, ponieważ jako zadeklarowany leniwiec rzadko odczuwam radość z powodu zlecania mi jakiejkolwiek pracy, a właściwie nigdy. Więc o co chodzi?

Rok 2018, finał 39. SMAKU-u, prezentacja laureatów Fot. MOK

Jestem ze SMAK-iem związany od jego początku – od 6 października 1978 roku. Właśnie tamtego jesiennego wieczoru szedłem ulicą Klasztorną w Myśliborzu, ciągnąc na smyczy swego tłustego jamnika, gdy usłyszałem muzykę dobiegającą z MOK-u. Jamnik został przypięty do płotu, a ja udałem się do sali widowiskowej. Z pierwszej edycji SMAK-u pamiętam niewiele. Duże wrażenie zrobił na mnie zespół Parametr, który ostatecznie zdobył główną nagrodę – Hebanowy Szczebel do Kariery. Doskonale natomiast pamiętam ogólny nastrój SMAK-owego muzykowania, jego kameralny klimat pełen luzu w dobrym tego słowa znaczeniu i dobrą energię, wypełniającą trójkąt wykonawcy – jury – publiczność, czyli to wszystko, co do dziś stanowi o wyjątkowości myśliborskiego święta piosenki autorskiej. Na sali i u woja Myślibora Muzyka prezentowana na MOK-owskiej scenie, nie była wówczas dla mnie szczególnym magnesem. Byłem zbuntowanym szesnastolatkiem słuchającym Led Zeppelin, The Doors i Sex Pistols, więc poetycka piosenka nie była moją bajką. Mimo to z niecierpliwością czekałem na kolejne edycje SMAK-u.

Gdy trochę dojrzałem, choć jak wiadomo mężczyzna nie dojrzewa nigdy, dotarło do mnie, że muzyka nie dzieli się na rozrywkową i poważną, łagodną i ostrą, lecz na dobrą i złą. Na to odkrycie w dużej mierze naprowadziło mnie coroczne jesienne przesiadywanie w sali widowiskowej MOK-u. Przez czterdzieści lat tylko dwa razy opuściłem SMAK. Żałuję szczególnie absencji w 2001 roku, ponieważ ominął mnie występ Piotra Roguckiego z zespołem Coma, którego jestem fanem. Tak więc na 34 SMAK-ach byłem widzem i słuchaczem, na jednym – autorem tekstów piosenek konkursowych, a na dwóch – współorganizatorem i konferansjerem. Uczestniczyłem w spotkaniach, towarzyszących koncertom i przesłuchaniom w Klubie Woja Myślibora. Uczciwie przyznaję, że szczegóły kilku takich wieczorów nieco mi się rozmywają ze względu na – by tak rzec – nadmiar wielorakich wzruszeń. Będzie to moje osobiste i subiektywne spojrzenie na 40-letnią historię SMAK-u. Na to, co wywołuje uśmiech na twarzy i ciepło w sercu. Debiut Zbigniewa Zamachowskiego Kabaret „Przyja and Ciele” nie prezentował wybitnych walorów muzycznych, z czego jego członkowie zdawali sobie sprawę. Jednak poczucie humoru i sceniczna kreatywność spowodowały, że pięciu facetów na trwałe wpisało się w pierwsze edycje SMAK-u. Podczas któregoś z koncertów galowych samozwańczo mianowali siebie Jury Wewnętrznym i przyznawali nagrody jurorom i organizatorom. Wybitny poeta i pieśniarz Leszek Długosz otrzymał od nich „awans” z krakowskiej Piwnicy pod Baranami, gdzie występował, do piwnicy pod Urzędem Miejskim w Myśliborzu, a niezapomnianemu Andrzejowi Waligórskiemu przyznali na własność Deptak Dreptaka w Ciechocinku. Na przełomie lat 70. i 80. cenzura była wszechobecna, jednak panowie z „Przyja and Ciele” potrafili uśpić jej czujność. Prywatnie byli równie zabawni jak na scenie (czasem nawet zabawniejsi).

Świetnie pamiętam występ Zbigniewa Zamachowskiego w drugiej edycji SMAK-u. Jeden z najwybitniejszych dziś polskich aktorów był wówczas leciutko sepleniącym nieśmiałym siedemnastolatkiem, co nie przeszkodziło jurorom docenić jego talent i przyznać mu nagrodę drugą – Dębowy Szczebel do Kariery. Gdy zobaczyłem go dwa lata później w głównej roli w kinowym hicie „Wielka Majówka”, gdzie partnerowała mu Kora Jackowska i zespół Maanam, trudno mi było uwierzyć, że to ten sam niepozorny chłopiec. Po wielu latach miałem okazję przeprowadzić z nim wywiad. Powiedział wówczas (jestem pewien, że nie była to kurtuazja), że ma wielki sentyment do myśliborskiej imprezy i chciałby, aby w jego rodzinnych Brzezinach odbywało się coś podobnego. Piwny przebój Szwagrów SMAK to przede wszystkim poetyckie teksty, liryczna muzyka i specyficzny klimat refleksji, nostalgii, tęsknoty, poszukiwań… Na szczęście zdarzało się wiele chwil oddechu od zadumy, nadających SMAK-owi specyficzny koloryt. Daję słowo, że widziałem jednego z jurorów, który płakał ze śmiechu podczas prezentacji przedziwnego duetu – facet w marynarskim mundurze i tleniona blondynka w mini występowali ze śmiertelną powagą i zupełnie nie przeszkadzała im wyjąca ze śmiechu publiczność. Nie pamiętam, jak się nazywali. Na którymś ze SMAK-ów Kapela Weselna Szwagry porywająco wykonywała utwór „Piwo-blues”. A że wśród publiczności było paru gentlemanów aktywnie doceniających walory rzeczonego napoju, dlatego energia na linii artyści – odbiorcy osiągnęła moc tsunami. Szwagry prezentowali jednak solidny muzyczny warsztat i ich zabawa z konwencją i widzami była w pełni kontrolowana. Dostali nagrodę specjalną.

Jubileusz SMAK w Myśliborzu. JURY: od lewej – Janusz Kondratowicz, Leszek Szopa, Zbigniew Zamachowski, Leszek Bończuk, Krzysztof Daukszewicz „ e-moll”- Kowalczyk.

Jonasz Kofta

W 1979 roku po raz jedyny pojawił się na SMAK-u Jonasz Kofta. Z pewnością pamięta to każdy, kto wtedy był na widowni. Sala nabita po brzegi. Miałem siedemnaście lat i Koftę znałem z telewizji i radiowej „Trójki”. Po tamtym występie stał się dla mnie postacią absolutnie wyjątkową. Zaczął i powoli, słowo po słowie, gest po geście stawał się – na naszych oczach – artystą tak magnetycznym, że nie można było oderwać od niego oczu. Czasami, opisując kogoś osiągającego niewiarygodnie wysoki poziom, mówimy: „grał jak w transie”. Tak właśnie wspominam recital Jonasza Kofty i wiem, że podobne wrażenia mieli też inni – Ewa Rutkowska, Marek Majewski, Leszek Bończuk – o czym pisali w wydawnictwie „Śpiewajmy, nikt nie woła” (2003). To był jeden z najlepszych scenicznych występów, jakie widziałem w życiu. Wiele lat później byłem na koncercie Joe Cockera w Berlinie i miałem podobne odczucia. Cocker przez dwie godziny śpiewał jak natchniony. Choć to, co prezentował, diametralnie odbiegało od SMAK-owych klimatów, tym niemniej w pewnym momencie przypomniał mi się recital Jonasza Kofty. Obaj artyści – każdy w niepowtarzalny sposób – przekraczali tę niezwykłą granicę niewytłumaczalnego w sztuce.

Dlaczego zamilkł Piotr Bukartyk Rok 1983 to SMAK numer 6. Hebanowy Szczebel do Kariery zdobył wówczas dziewiętnastoletni gorzowianin Piotr Bukartyk. Rzadko się zdarza całkowita jednomyślność jurorów, a jeszcze rzadziej – jury i publiczności. Wówczas tak się zdarzyło. Bukartyk znokautował konkurencję utworami wykonanymi niewiarygodnie dynamicznie, na granicy krzyku, a właściwie nawet wrzasku. Wokalną ekspresję, jaką osiągnął w piosence „na stole dymi kasza, zero siedem się nie zgłasza”, można porównać do tego, co 20 lat wcześniej John Lennon „wykrzyczał” w „Twist and Shout”. Obu artystów połączyło jeszcze i to, że po swoich występach mieli tak zdarte gardła, że przez parę dni nie mogli mówić. Piotr Bukartyk nie wystąpił więc w koncercie laureatów. To był chyba jedyny taki wypadek w historii SMAK-u.

Którzy się rozpłynęli…

Opisywane wyżej wydarzenia działy się w czasie stanu wojennego, a przecież nie miało to wpływu na SMAK-owe klimaty. Ciekawe, że zorganizowana przez generała Wojciecha Jaruzelskiego wojna polsko-polska wywróciła do góry nogami życie w całym kraju, że większość wydarzeń kulturalnych spacyfikowali bynajmniej nie pacyfiści, a SMAK przetrwał, był jeszcze bardziej kolorowy i radosny.Tak to pamiętam. Twórczą drogę w Myśliborzu zaczynali: Zbigniew Zamachowski, Piotr Bukartyk, Marek Majewski, Piotr Rogucki, Mirosław Czyżykiewicz, Krzysztof Kiliański, Szymon Wydra, inni. Myślę, że warto przypomnieć także tych, którzy zaprezentowali na SMAK-u bardzo wysoki poziom, publiczność ich oklaskiwała, a jurorzy wróżyli karierę, a którzy potem z różnych powodów gdzieś się „rozpłynęli”. W 1991 roku Zespół Wolny Wybór wygrał SMAK równie przekonująco jak Piotr Bukartyk wcześniej. Wydawało się, że podbiją rodzimy show-biznes. Nigdy później już o nich nie słyszałem. Podobnie stało się z zespołem Nic Wielkiego, Mariuszem „Oziu” Orzechowskim, z zespołem Sign of God i grupą RWA.

W przyciemnionej sali

Najtrudniejszy dla SMAK-u był koniec lat 90. i pierwsza dekada XXI wieku. O ile wcześniej, szczególnie na przełomie lat 70. i 80., nie było problemów z frekwencją publiczności, o tyle na przełomie wieków bywało różnie. Zdarzało się, że na występach konkursowych bywało po kilkanaście osób, z czego połowa to jurorzy i wykonawcy. Pamiętajmy jednak, że w pierwszych latach SMAK-u (to okres „późnego Gierka”), rzeczywistość nie oferowała ludziom zwłaszcza w małych miasteczkach zbyt wielu atrakcji. W telewizji były dwa programy, a internet, smartfony, tablety czy nawet kasety VHS czekały grzecznie na swych wynalazców. W związku z tym każde wydarzenie wyciągało ludzi z domów: cyrk, wesołe miasteczko, koncert kogoś choć trochę znanego, wreszcie SMAK. Aż tu nagle nowe technologie spowodowały, że Iksiński, nie wstając z fotela, może przebierać w setkach kanałów TV, serialach, może za dotknięciem guzika na klawiaturze komputera mieć w sekundę każdy film, koncert, kabaret i talk-show. Ludzie, co naturalne, zachłysnęli się tym, więc nie można się dziwić, że SMAK, wydarzenie kameralne, nie jest już taką atrakcją jak 40-30 lat temu. Na szczęście od pewnego czasu powoli się to zmienia, bo chyba koncertach towarzyszących brak wolnych miejsc.

Spacer z Elżbietą Adamiak

Teraz kilka zdań o SMAK-owitym spędzaniu czasu po koncertach, o frajdach, jakie miałem podczas „after party”. Jedną z cech, jakie odróżniają SMAK od większości wydarzeń kulturalnych z udziałem znanych artystów, jest brak dystansu między nimi a publicznością. Wynika to, jak sądzę, z kameralnego klimatu imprezy i z tego, że w naszym małym miasteczku wielcy artyści czują się swobodniej niż na komercyjnych festiwalach. Nie uciekają więc w popłochu, gdy podczas pokoncertowego spotkania dosiądzie się do nich jakiś facet, facetka czy szeregowy pracownik MOK-u. Właśnie dlatego miałem przyjemność posłuchać opowieści Ryszarda Poznakowskiego o urokach koncertowania w ZSRR, pobiesiadować z Andrzejem e-mollem Kowalczykiem i Jackiem Skubikowskim, przekonać się, że Andrzej Poniedzielski prywatnie nie zawsze jest tak finezyjnie flegmatyczny jak na scenie (choć równie charyzmatyczny), przespacerować się o trzeciej w nocy po Myśliborzu w towarzystwie Elżbiety Adamiak i kilku SMAK-owych laureatów, pokłócić z Szymonem Jachimkiem na tematy filozoficzno-religijne lub śpiewać z Łukaszem Drapałą na dwa głosy i obserwować jego przerażenie, gdy słuchał mojej interpretacji „Perfect Day” Lou Reeda. Gdyby nie SMAK, nic z tego by mi się nie przydarzyło.

Nawałnica Rafała Bryndala

Dwa poprzednie SMAK-i mogłem obserwować zarówno z widowni, jak i zza kulis. Zaskoczył mnie profesjonalizm większości uczestników konkursu, a także energia generowana na wieczornych koncertach. Na 37. SMAK-u Ewa Błaszczyk zachwyciła publiczność, udowadniając, że piosenka aktorska wykonywana na najwyższym poziomie może dostarczyć wyjątkowych wrażeń. W ubiegłym roku Poparzeni Kawą Trzy rozkołysali widownię, balkon i cały MOK do poziomu nieznanego w długiej jego historii, budząc jednocześnie obawy organizatorów o to, czy zabytkowy budynek wytrzyma nawałnicę decybeli, entuzjazmu i tańca Rafała Bryndala, przy którym pogo to dworski menuet. Budynek wytrzymał.

Obecność obowiązkowa

Kilka uwag na zakończenie. Pojawiające się co jakiś czas obawy o kondycję SMAK-u i sens jego istnienia w czasach „Idoli”,

X-Factorów” i „Must be the music” są poniekąd zasadne, lecz ja przestałem się tym przejmować. Stało się to wtedy, gdy niepowtarzalny Andrzej Poniedzielski zwrócił się publicznie podczas swego recitalu do mojego kolegi Piotra Siewruka, MOK-owskiego dźwiękowca, per „maestro”. Ponadto zasugerował, że Piotr nagłaśniał jeszcze w czasach prapiastowskich samego woja Myślibora. Jeżeli Ktoś Taki Jak Andrzej Poniedzielski mówi do Piotra „maestro” i docenia jego wkład w pradawne dzieje naszej ojczyzny, ja jestem spokojny o przyszłość SMAK-u. W takim razie do zobaczenia na 40. Spotkaniach Młodych Autorów i Kompozytorów Piosenki im. Jonasza Kofty. Obecność obowiązkowa. Właśnie o to chodzi!

Jacek WŁOSEK

Pracownik Myśliborskiego Ośrodka Kultury, autor m.in. dialogów do seriali telewizyjnych i dramatu „Wybór” (premiera w Teatrze Telewizji, reżyseria: Jerzy Stuhr, grali: Krystyna Janda, Jerzy Stuhr, Tomasz Kot).

Program 40. SMAK-u w Myśliborzu

W roli konferansjera: Szymon Jachimek 17 października (czwartek) 19.00 – Oficjalne otwarcie SMAK-u 19.15 – Recital Zbigniewa Zamachowskiego 20.00 – Koncert „Dinozaury i Przyjaciele SMAK-u”

18 października (piątek) 20.00 – Koncert Zespołu Jazzowego String Connection z Krzesimirem Dębskim

19 października (sobota) 16.00 – Koncert konkursowy 18.30 – Koncert Łukasza Drapały z zespołem Chevy 19.00 – Koncert laureatów 20.00 – Koncert ZAiKS-u i Domu Muzyki. Wystąpią: Marek Piekarczyk, Piotr Bukartyk, Krzysztof Kiljański, Olek Grotowski, Łucja Gintrowska, Agata Gałach, Andrzej e-moll Kowalczyk, inni. 21.30 Koncert De Mono Marka Kościkiewicza Szczegóły, informacje o biletach: www.mok.bono.net.pl

24kurier.pl