Sceniczny sukces Jerzego Tabora w „Sobieski Klub”, Floryda.

 

Monodram „Novecento” Alessandra Baricco uchodzi w środowisku teatralnym za największe wyzwanie dla aktora. Każdy z nich wie, jak trudno jest utrzymać uwagę widza nieprzerwanie przez ponad godzinę jednoosobowej gry aktorskiej, wcielając się przy tym w kilka rożnych postaci.

 Jerzy Tabor na scenie. Foto: Ania Navas

Na sukces przedstawienia składa się kilka ważnych elementów. Przede wszystkim właściwy dobór tekstu. Najpierw autor musi napisać dobry tekst, a później aktor musi dobrze opowiedzieć historię na scenie w sposób, który przekona widza i wciągnie go bez reszty w atmosferę spektaklu.
W przypadku monodramu nie ma miejsca na pomyłkę, nie można liczyć na innych członków zespołu teatralnego, którzy w razie czego podrzucą sceniczne „koło ratunkowe” – trzeba liczyć wyłącznie na siebie. Jest to ambitne zadanie, którego podejmują się tylko nieliczni aktorzy, zdając siebie sprawę z nakładu pracy i z wysiłku, jakiego tego typu przedsięwzięcie wymaga. Jerzy Tabor stawił czoła temu wyzwaniu z podziwu godnym sukcesem.

Idea wystąpienia z monodramem chodziła za nim od dłuższego czasu. Jerzy Tabor zawsze przejawiał zdolności sceniczne. Już jako młodzieniec należał do amatorskiego zespołu teatralnego w Warszawie, skąd pochodzi. Występował m.in. w programie „Wlazł kotek na płotek”, był kierownikiem literackim i aktorem w kabarecie „Aknif” w piwnicy „Largactil ” na warszawskim Starym Mieście. Pisał wiersze i teksty kabaretowe. Przez całe lata grał również na fortepianie w znanych warszawskich lokalach. Jerzy z wykształcenia i zamiłowania jest muzykiem, cenionym w środowisku muzycznym pianistą. W Polsce przyjaźnił się z fenomenalnym pianistą jazzowym, niewidomym, tragicznie zmarłym Mieczysławem Koszem, a także z legendarnym poetą i pisarzem Edwardem Stachurą. Obydwaj wywarli duży wpływ na ukształtowanie się osobowości artystycznej Jerzego.

Teatr, tuż po muzyce, jest jego drugą miłością, a występy sceniczne są mu konieczne do dopełnienia bogatej osobowości. Polonijna publiczność na Florydzie miała okazję podziwiać talent Jerzego Tabora podczas występów amatorskiego, choć na profesjonalnym poziomie, Teatru „Bez Wizy”, który działa od ponad dwóch lat pod patronatem Amerykańsko-Polskiego Klubu „Sobieski” w Lake Worth.

 

Publiczność w „Sobieski klub”: Foto: Ania Navas

Bożena Fedak, dyrektor i reżyser Teatru „Bez Wizy”, z podziwem wyraża się o Jerzym: „Jurek jest swoistym połączeniem talentu aktorskiego z pracowitością i pasją do występów teatralnych. W kilku wystawianych przez nasz teatr spektaklach, na przykład w 'Weselu’ lub 'Czupurku’, grał zawsze ważne role, ale występem w monodramie 'Novecento’ zadziwił nas wszystkich. Nasz Teatr 'Bez Wizy’ jest florydzką kolebką jego umiejętności scenicznych i możemy być z tego dumni” – podkreśliła.

Po premierowym spektaklu miałam okazję porozmawiać z wykonawcą, Jerzym Taborem.

Jerzy, jesteś muzykiem, pianistą. Występowałeś przez długie lata w Polsce i za granicą. Czy pomogło ci to wcielić się w rolę Novecenta, geniusza fortepianu, którego całe życie upływa na statku transatlantyckim?
– Dzięki temu, że sam jestem muzykiem, choć pewnie nie tak genialnym, jak fikcyjna postać stworzona przez włoskiego nowelistę i dramaturga Alessandro Baricco, mogłem znakomicie zrozumieć co czuje i przeżywa Novecento. Było mi łatwiej zaistnieć na scenie w jego postaci.

Trudna forma teatralna, jaką jest dla aktora monodram, wymaga ogromnego skupienia nie tylko ze strony wykonawcy, ale również i widzów, którzy przyszli na występ. Jak udało ci się utrzymać niepodzielną uwagę widowni przez cały czas trwania spektaklu?

– Przyznam, że było to duże wyzwanie. Początkowo, po opracowaniu tekstu, spektakl miał trwać około półtorej godziny. W ostatecznej wersji premierowej trwał godzinę i 20 minut, co i tak jest trochę długo jak na jednoosobowy występ. Widownia była fantastyczna. Podczas spektaklu skupienie na sali było ogromne, czasem w komicznych momentach słychać było śmiech, a czasem nawet westchnienie wzruszenia, kiedy Novecento przeżywał na scenie trudne momenty swego losu. Nie ukrywam, że i w tym przypadku pomogło mi przygotowanie muzyczne. Monodram to umiejętne dozowanie emocji. Płynne przechodzenie od lekkich wzruszeń do burzliwych uczuć, z którymi zmaga się główny bohater. Zagrałem w tym monodramie tak, jak grywam na koncertach.

Już po występie. Na zdjęciu, od lewej: Marek Niemiec – reżyser monodramu „Novecento”, Tesia Kloczko – operator dźwięku i scenograf oraz Jerzy Tabor

Foto: ANIA NAVAS

Udało ci się w pełni utrzymać doskonałe tempo spektaklu i zainteresować widzów. Posiadasz zdecydowanie dar charyzmatycznej osobowości, która – oprócz kunsztu aktorskiego – jest niezbędna do sprawdzenia się w monodramie. Czy ktoś ci pomagał w przygotowaniu tego występu?

– Nie mając uprzednich doświadczeń z teatrem jednego aktora (dotychczas zawsze grałem w zespołach teatralnych), zdecydowałem się początkowo opracować monodram „Novecento” zupełnie samodzielnie. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Niełatwo było jednak znaleźć drugiego takiego pasjonata, który każdą wolną chwilę poświęciłby wyłącznie temu wyzwaniu. Miałem jednak szczęście. Spotkałem tu, na Florydzie, Marka Niemca, który zgodził się wyreżyserować mój występ.

Artysta po spektaklu. Foto Ania Navas

Marek jest poetą, autorem tekstów piosenek i kompozytorem. Gra na wielu instrumentach. Pisze również opowiadania. Była to jednak jego pierwsza próba reżyserska w teatrze dla dorosłych. Moim zdaniem, wyszedł z tej próby zwycięsko. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Drugą osobą, która niezmiernie pomogła mi w przygotowaniu i wystawieniu tego monodramu, jest pani Tesia Kloczko. Była operatorem dźwięku i scenografką. Jej cenne uwagi i sugestie wniosły wiele świeżości do spektaklu.

Tego typu występy sceniczne wymagają również znakomitej kondycji fizycznej. Jak udaje ci się utrzymać w formie?
– To prawda. Nie tylko sam występ, ale również wielogodzinne próby, które poprzedzają spektakl, zmuszają aktora monodramu do zadbania o formę fizyczną. Ja mam szczęście, bo lubię wszystkie sporty wodne. Mieszkając na Florydzie, mogę do woli pływać, uprawiać surfing i scuba diving. Gram także w tenisa.


Podziękowania dla artysty w imieniu klubu złożyła p. Krystyna Willson. Foto: Ania Navas

Warto ten spektakl obejrzeć. Oprócz występów na Florydzie, Jerzy Tabor wystąpi również gościnnie w Chicago i w New Jersey – we wrześniu i w październiku 2015 roku. O dokładnych datach i miejscach występów aktora „Nowy Dziennik” poinformuje.

Autor: Ania Navas

http://www.dziennik.com/