Piszę do Pani ostatni list…

mailbox

 

Piszę do Pani także z innego powodu. Otóż mężczyźni utracili zdolność orientacji przestrzennej i życiowej. Robią różne fajerwerki, tworzą wirtualne rzeczywistości rozwinięte tak daleko, że najczęściej przestajemy się orientować, gdzie rzeczywistość a gdzie fikcja. Ba, dobrze nam z tym, bo to jakieś nowe przeżycie, doznanie, doświadczenie… jak to dzisiaj chętnie opowiadają nasi besserwisserzy. Niektórzy zaszli już tak daleko, że – jak to się ongiś mawiało – oderwali się od szerokich mas. Zaś inni złośliwcy twierdzą, że chyba są na haju albo nie całkiem trzeźwi…

Jakby się to nie zwało – nieważne. Faktem jest, że niewiele ich obchodzi, czy my będziemy mieli co jeść, bo jak to ujawnił kiedyś jeden taki prześmiewca, że każdy macho zawsze się jakoś wyżywi. Nie dodał, że „po nas choćby potop”, ale to się przecież samo przez się rozumie.


Nie łudźmy się, że mężczyźni bez udziału oddanych im kobiet, wytwarzają także niezliczone ilości „papierowych tygrysów”, czyli niespodziewanych i spadających znikąd zagrożeń i zajarzeń, które skupiają uwagę na sprawach nie mających związku z realnymi potrzebami i rozwiązaniami, jakie by należało przyjąć, aby zapobiec dalszej degrengoladzie ekonomii. Przyczyny tego stanu są następujące: ci którzy decydują, to jawni ignoranci, którzy pojęcia nie mają ani o zagrożeniu rzeczywistym i wyraźnym, ani tym bardziej o sposobach zapobiegania dalszemu upadkowi ekonomii. Ci natomiast, którzy wiedzą i doradzają lub mogliby nawet coś zrobić, z całą pewnością ograniczają się do pilnowania własnego interesu i nie wychylają się. Wyraźny jest tutaj symptom ekonomicznej impotencji, który być może jest Pani dobrze znany i tylko Pani potrafi, jeżeli zechce, odwrócić tę tendencję.


Ja chcę się tutaj wyraźnie zastrzec, że nie nawołuję ani do ograniczenia zdolności wytwórczych fabryk snów i marzeń, wytwórni faktów medialnych, wydarzeń teatralnych, wystaw, instalacji, festiwali czy happeningów. To wszystko może sobie prosperować w najlepsze. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że wszystko to razem lub osobno zastąpi nam sprawną gospodarkę.


Czasem bywa tak, że udaje się nam zauważyć, że ktoś nie dba: a to o swój wygląd, a to znowu, co o nim mówią inni. Zauważmy zatem, że każdy z nas przeciętnych jadaczy chleba, musi o to zadbać sam. Sam też zbiera owoce tej dbałości lub niedbałości odpowiednio do własnego wkładu. Czy to jest normalne? Wiem, że popełniam błąd niewybaczalny. To z całą pewnością nie jest politycznie poprawne, więc od razu poddaję się karze publicznej chłosty. A teraz zapytajmy, za co ta chłosta. Dzisiaj, na początku XXI stulecia, najwięcej pary wytwarzanej dla utrzymania „status quo” idzie w gwizd oznaczany skrótem „PR” (z ang. od „public
relation”). Zwróćmy tu uwagę na pewien drobiazg. Relacje publiczne stanowią sposób, w jaki przywódcy, przedstawiciele władz, czy inni „podejmowacze” ważniejszych decyzji, kierownictwa administracyjnego różnego szczebla nie wyłączając, układają sobie swoje związki z otoczeniem za pomocą różnych technik dostarczania temu otoczeniu bliższemu i dalszemu informacji o sobie i wynikach swoich poczynań.


Mówienie o tym, że forma przerosła treść, zawsze było i będzie głosem wołającego na puszczy. Jednak niemówienie o tym oczywistym nadużyciu, jest ważnym grzechem niemówienia prawdy. Nawet jeżeli to jest wyłącznie prawda moja, a nie Twoja Droga Pani. W powodzi słów, obrazów i dźwięków dobrze oddających czar rewelacyjnych rządzących, nie ma miejsca na treść. Gdzie jest podstawowa, niezbywalna, pierwszoplanowa odpowiedzialność za gospodarcze prosperity danego kraju. Gdzie się tego można doszukać? Jak można to wyśledzić?


Dla tych osób, które wiedzą jak to jest, ciąg dalszy nie będzie odkrywczy. Otóż odpowiedzialność za gospodarkę nie jest prerogatywą rządzących państwem, a należy do poszczególnych gospodarzy, którzy podejmują wąskie decyzje wyłącznie w zakresie swojego władztwa. Który z nich chciałby, aby jakimiś odgórnymi zarządzeniami ktoś, kto na ogół ma słabe pojęcie o ekonomii, miał mu się wtrącać w jego sprawy, na dodatek nie ponosząc żadnej odpowiedzialności za to wtrącanie… Logiczne, no nie?


Kiedy wszystko to już znamy, konstatujemy lepiej lub gorzej, że funkcja państwa, ogranicza się do głaskania dobrych gospodarzy i nie przeszkadzania im głupimi przepisami, gorsi lub nieudacznicy zbankrutują sami. Idąc trochę dalej zauważymy, że funkcjonariusze państwowi stojący na świeczniku, zaiste niewiele nam tu pomogą. Nie oczekujmy więc czegoś od nich, czego sami nie mają.


Droga Pani. Zwracam się do Pani w odruchu krańcowej beznadziei. Błagam, niech Pani szepnie swemu mężczyźnie lub komuś na jego kształt, aby wziął się pracy. Nic dzisiaj nie jest ważniejsze niż praca, której inni nam skąpią a nawet, której dla nich samych nie starcza. Żadna rewolucja nie odmieni nam tego stanu gospodarki na lepszy, jeżeli sami tego w pocie czoła nie naprawimy. Niech mu pani szepnie, że wymaga to od niego odwagi i niezwykłego poświęcenia, którego nikt i tak nie doceni. Jednak jest to warunkiem przetrwania naszej cywilizacji i nie boję się tego powiedzieć. Cały dorobek i dobrobyt ludzkość zawdzięcza wyłącznie pracy. Dostęp do surowca czy obfitość plonów to tylko lepsze lub gorsze okoliczności dla tych, którzy zechcą coś zrobić.


Napisałem o tym wszystkim do Pani, ponieważ uznałem swój biologiczny błąd, jaki popełniłem pisząc do Pana. Kiedy Pani decyduje się na to, aby począć dziecko, mężczyzna jest tutaj tylko krótkotrwałym i uciążliwym dodatkiem. Mało kiedy pomoże i jeszcze rzadziej można na niego liczyć. Polega więc Pani w zasadzie na sobie i swoich możliwościach organizacyjnych. I na dodatek w większości przypadków udaje się to Pani znakomicie. Bardzo Panią proszę, dzisiaj właśnie mamy taki krytyczny czas, wymagający niesamowitej przedsiębiorczości i zapobiegliwości. Niech nam Pani nie odmawia, niech Pani nam pomoże. Nikt inny tego nie dokona, ponieważ wszystkie inne metody zostały już dawno moralnie zużyte a zasoby są nadwyrężone.


I jeszcze tylko jedno. Niech Pani nie idzie męskim śladem, niech Pani nikogo nie naśladuje. To śmieszne, kiedy kobieta w pewnym momencie zachowuje się jak mężczyzna, mówi jak on, postępuje tak samo a nawet podejmuje równie nieodpowiedzialne jak on decyzje. Jeżeli uda się Pani tego uniknąć, osiągnie Pani to, na czym wszystkim zależy. No powiedzmy – połowę tego. W takim przypadku to i tak sukces. Mam zupełnie nieuzasadnione wrażenie, że Pani już wie, na co zasługuje którakolwiek z połówek.

 

Marcisz Bielski

5/31/2008