Onuca podszyta cyrylicą

Mam dosyć czuły papierek lakmusowy na media. Chciałem kiedyś zrobić listę narracji medialnych, chociażby z jednego miesiąca. Ale się poddałem – tyle tego było. I nie dlatego, że media mówią wielogłosem – odwrotnie: mają „modne”, żyjące dzień-dwa refreny i przeskakują na następne. Ale w tych narracjach, łątkach-jednodniówkach jest jedna prawidłowość – jak już mają swój czas, to są przemożnie obecne wszędzie.

Ostatnio, rzecz jasna z powodu unijnego weta, które może się wyjaśni w okolicach 10-11 grudnia, powrócił temat już kiedyś używany, dziś odkurzony – onucowatość obecnej władzy i jej popleczników. Kiedyś zaczął to jeszcze premier Tusk, kiedy – po wpadce „u Sowy” stwierdził z trybuny sejmowej, że scenariusz tej, rzecz jasna, prowokacji nie wiadomo jakim alfabetem był pisany (na pewno nie chodziło mu o niemiecki gotyk). Sygnał do powrotu narracji dał znowu Tusk, który wrócił ostatnio do tematu i powtarza to charyzmatyczny przewodniczący Budka. O co tu chodzi?

To zgrany temat, ale odgrzewany od czasu do czasu funkcjonuje, gdyż opinia publiczna ma pamięć rybki i myśli, że to coś nowego. Chodzi o to, że takie działania rządu mają być na rękę Rosji, ba – są przez nią inspirowane. Popatrzmy, jak to chodzi. A więc taka na przykład Konfederacja to mają być ruskie onuce. Głowne dowody to obecność w rosyjskim „Sputniku” wytykana przez tych co z kolei z łam prasy niemieckiej nie schodzą. Konfederacja w tym przypadku tonie również w oskarżeniach ze strony zwolenników PiS, co dopiero mówić o stronie opozycyjnej. Czyli Konfederacja ma jak w ruskim czołgu – wszyscy strzelają.

Ale z drugiej strony opozycja oskarża PiS, że to oni są tymi onucami. Z trzeciej strony taka Konfederacja wypomina „totalnym”, zwłaszcza w wydaniu unijnym, że ci bezkrytycznie popierają w Brukseli pomysły Niemiec, które przyjaźnią się przecież z Rosją nad drugim już Nord Streamie. A więc onucą dziś w Polsce może zostać każdy, co oznacza – znowu – że pojęcia używane w polskiej polityce nie służą określaniu różnic, tylko bywają uniwersalną pałą, którą można przywalić wewnętrznemu przeciwnikowi. I dostać od niego tym samym.

Mało tego – w dyskusjach pod moimi wpisami każda moja wątpliwość w mainstreamową wersję

Mam dosyć czuły papierek lakmusowy na media. Chciałem kiedyś zrobić listę narracji medialnych, chociażby z jednego miesiąca. Ale się poddałem – tyle tego było. I nie dlatego, że media mówią wielogłosem – odwrotnie: mają „modne”, żyjące dzień-dwa refreny i przeskakują na następne. Ale w tych narracjach, łątkach-jednodniówkach jest jedna prawidłowość – jak już mają swój czas, to są przemożnie obecne wszędzie.

Ostatnio, rzecz jasna z powodu unijnego weta, które może się wyjaśni w okolicach 10-11 grudnia, powrócił temat już kiedyś używany, dziś odkurzony – onucowatość obecnej władzy i jej popleczników. Kiedyś zaczął to jeszcze premier Tusk, kiedy – po wpadce „u Sowy” stwierdził z trybuny sejmowej, że scenariusz tej, rzecz jasna, prowokacji nie wiadomo jakim alfabetem był pisany (na pewno nie chodziło mu o niemiecki gotyk). Sygnał do powrotu narracji dał znowu Tusk, który wrócił ostatnio do tematu i powtarza to charyzmatyczny przewodniczący Budka. O co tu chodzi?

To zgrany temat, ale odgrzewany od czasu do czasu funkcjonuje, gdyż opinia publiczna ma pamięć rybki i myśli, że to coś nowego. Chodzi o to, że takie działania rządu mają być na rękę Rosji, ba – są przez nią inspirowane. Popatrzmy, jak to chodzi. A więc taka na przykład Konfederacja to mają być ruskie onuce. Głowne dowody to obecność w rosyjskim „Sputniku” wytykana przez tych co z kolei z łam prasy niemieckiej nie schodzą. Konfderacja w tym przypadku tonie również w oskarżeniach ze strony zwolenników PiS, co dopiero mówić o stronie opozycyjnej. Czyli Konfederacja ma jak w ruskim czołgu – wszyscy strzelają.

Ale z drugiej strony opozycja oskarża PiS, że to oni są tymi onucami. Z trzeciej strony taka Konfederacja wypomina „totalnym”, zwłaszcza w wydaniu unijnym, że ci bezkrytycznie popierają w Brukseli pomysły Niemiec, które przyjaźnią się przecież z Rosją nad drugim już Nord Streamie. A więc onucą dziś w Polsce może zostać każdy, co oznacza – znowu – że pojęcia używane w polskiej polityce nie służą określaniu różnic, tylko bywają uniwersalną pałą, którą można przywalić wewnętrznemu przeciwnikowi. I dostać od niego tym samym.

Mało tego – w dyskusjach pod moimi wpisami każda moja wątpliwość w mainstreamową wersję strategii kowidowej jest określana jako… rosyjska inspiracja. Moje wykształcenie – filolog rosyjski – sprzyja takim spekulacjom. O co ma chodzić mojemu pracodawcy – Putinowi? W wersji onucowej Rosja ma dążyć do osłabienia Unii Europejskiej poprzez właśnie takich, świadomych albo co gorsza nieświadomych, paputczyków. Dotyczyć to ma stymulowania konfliktów krajów członkowskich, zwłaszcza tych z byłych rosyjskich stref wpływów, z Brukselą, aż do nas – denialistów koronawirusowych -, którzy są najęci do tego, by sączyć wątpliwości w dyscyplinie kowidowej, aby naród polski wymarł i kacapy mogły nas wziąć bez strzału.

Jak jest naprawdę? Po pierwsze wydaje mi się, że to onucowanie, poza omówionym wyżej wewnętrznym aspektem, zawiera w sobie pomieszanie manii grandiosa z manią prześladowczą. Polska jest na obrzeżach polityki zagranicznej Rosji. Oni robią w innej lidze i swoje sprawy, również w naszym regionie, załatwiają z naszymi strategicznymi partnerami ponad naszymi głowami. Nie mają sobie co nami głowy zawracać. Nie ma nas przy tych stolikach, na co nieźle zapracowaliśmy. Polska to dla Rosjan wciąż „bliska zagranica” i jak mogą to mieszają, ale – na razie – przyjęli, że jesteśmy już nie w ich strefie wpływów, a że szkodzą jak mogą, to już ich zbójeckie prawo i nawyk kontynuacji wielowiekowej polityki zagranicznej.

Po drugie Rosja robi to cwanie. Dla niej Unia Europejska sama sobie tworzy wystarczające problemy, bez udziału Polaków czy Węgrów. Unii odejście od poprzednich założeń „ojczyzny ojczyzn” do państwa federalnego jest dla Rosji zrozumiałym krokiem Niemiec, które uważają za naturalny ruch do supremacji Berlina na Kontynencie. A Rosja od lat jest przyzwyczajona, że Europą rządzą Niemcy, ale w porozumieniu z Kremlem. Bo na przykład w kwestii tzw. Trójmorza można się spodziewać równego oporu, nawet koordynowanego, ze strony Berlina i Moskwy.

A w kwestii ideowej jest jeszcze ciekawiej. Kiedy większość świata i mediów się lewicuje, odchodzi od wartości europejskich osadzonych na chrześcijaństwie, Rosja ideowo ustawia się w kontrze, jako obrońca… konserwatywnych wartości. To dziwne dla kraju o nihilistycznej duszy, ale taktycznie to ruch racjonalny. Bo w ten sposób – przy ogólnoświatowym skręcie liberalnej demokracji w lewo – Rosja nie tyle „zbiera ziemie”, ale i dusze międzynarodowych społeczności, które chcą oprzeć się ofensywie postępactwa.

W ten sposób wszystkich konserwatystów można więc z definicji oskarżyć o rosyjskie poplecznictwo. I niektórym puszczają szwy, głównie naiwniakom, takim jak Depardieu czy Segal, gdy wydaję się im, że Putin chce uratować świat przed hołotą, która może roznieść świat na czerwonych ryjach. Ale większość z konserwatywnych ludzi ma gdzieś Rosję, ba – nawet nie lubi jej bardziej niż coraz bardziej zaczerwienieni liberałowie. Ale skoro ich przeciwnicy zaliczają ich do onuc, to co mają zrobić? Tłumaczyć się, że nie są rosyjskim wielbłądem? I lądują w jednym worku z cyrylicą i… faszyzmem.

Najgorsze, że Putin w tym względzie nie musi wiele robić. Unia rozpada się od środka i bez niego. I bez udziału w tym procesie Polaków, którzy zaczynają robić za Czarnego Luda. Winnych wszystkiego nieudaczników, antysemitów i obrażalskich szaleńców. Wymiana onucowych ciosów pomiędzy siłami politycznymi w Polsce ma stygmatyzować przeciwnika, co szczególnie kuriozalne w przypadku PiS-u, który – patrząc chociażby na stan stosunków bilateralnych – raczej delikatnie mówiąc prorosyjski nie jest. Ja rozumiem, że można używać argumentu o nieświadomym pożytecznym idioctwie, ale w wydaniu prawicy dotyczy ona także opozycji.

I ostatecznie Rosjanie nie muszą tu wiele robić. Polacy – jak zwykle – sprawę osłabiania państwa załatwią sami.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

jest określana jako… rosyjska inspiracja. Moje wykształcenie – filolog rosyjski – sprzyja takim spekulacjom. O co ma chodzić mojemu pracodawcy – Putinowi? W wersji onucowej Rosja ma dążyć do osłabienia Unii Europejskiej poprzez właśnie takich, świadomych albo co gorsza nieświadomych, paputczyków. Dotyczyć to ma stymulowania konfliktów krajów członkowskich, zwłaszcza tych z byłych rosyjskich stref wpływów, z Brukselą, aż do nas – denialistów koronawirusowych -, którzy są najęci do tego, by sączyć wątpliwości w dyscyplinie kowidowej, aby naród polski wymarł i kacapy mogły nas wziąć bez strzału.

Jak jest naprawdę? Po pierwsze wydaje mi się, że to onucowanie, poza omówionym wyżej wewnętrznym aspektem, zawiera w sobie pomieszanie manii grandiosa z manią prześladowczą. Polska jest na obrzeżach polityki zagranicznej Rosji. Oni robią w innej lidze i swoje sprawy, również w naszym regionie, załatwiają z naszymi strategicznymi partnerami ponad naszymi głowami. Nie mają sobie co nami głowy zawracać. Nie ma nas przy tych stolikach, na co nieźle zapracowaliśmy. Polska to dla Rosjan wciąż „bliska zagranica” i jak mogą to mieszają, ale – na razie – przyjęli, że jesteśmy już nie w ich strefie wpływów, a że szkodzą jak mogą, to już ich zbójeckie prawo i nawyk kontynuacji wielowiekowej polityki zagranicznej.

Po drugie Rosja robi to cwanie. Dla niej Unia Europejska sama sobie tworzy wystarczające problemy, bez udziału Polaków czy Węgrów. Unii odejście od poprzednich założeń „ojczyzny ojczyzn” do państwa federalnego jest dla Rosji zrozumiałym krokiem Niemiec, które uważają za naturalny ruch do supremacji Berlina na Kontynencie. A Rosja od lat jest przyzwyczajona, że Europą rządzą Niemcy, ale w porozumieniu z Kremlem. Bo na przykład w kwestii tzw. Trójmorza można się spodziewać równego oporu, nawet koordynowanego, ze strony Berlina i Moskwy.

A w kwestii ideowej jest jeszcze ciekawiej. Kiedy większość świata i mediów się lewicuje, odchodzi od wartości europejskich osadzonych na chrześcijaństwie, Rosja ideowo ustawia się w kontrze, jako obrońca… konserwatywnych wartości. To dziwne dla kraju o nihilistycznej duszy, ale taktycznie to ruch racjonalny. Bo w ten sposób – przy ogólnoświatowym skręcie liberalnej demokracji w lewo – Rosja nie tyle „zbiera ziemie”, ale i dusze międzynarodowych społeczności, które chcą oprzeć się ofensywie postępactwa.

W ten sposób wszystkich konserwatystów można więc z definicji oskarżyć o rosyjskie poplecznictwo. I niektórym puszczają szwy, głównie naiwniakom, takim jak Depardieu czy Segal, gdy wydaję się im, że Putin chce uratować świat przed hołotą, która może roznieść świat na czerwonych ryjach. Ale większość z konserwatywnych ludzi ma gdzieś Rosję, ba – nawet nie lubi jej bardziej niż coraz bardziej zaczerwienieni liberałowie. Ale skoro ich przeciwnicy zaliczają ich do onuc, to co mają zrobić? Tłumaczyć się, że nie są rosyjskim wielbłądem? I lądują w jednym worku z cyrylicą i… faszyzmem.

Najgorsze, że Putin w tym względzie nie musi wiele robić. Unia rozpada się od środka i bez niego. I bez udziału w tym procesie Polaków, którzy zaczynają robić za Czarnego Luda. Winnych wszystkiego nieudaczników, antysemitów i obrażalskich szaleńców. Wymiana onucowych ciosów pomiędzy siłami politycznymi w Polsce ma stygmatyzować przeciwnika, co szczególnie kuriozalne w przypadku PiS-u, który – patrząc chociażby na stan stosunków bilateralnych – raczej delikatnie mówiąc prorosyjski nie jest. Ja rozumiem, że można używać argumentu o nieświadomym pożytecznym idioctwie, ale w wydaniu prawicy dotyczy ona także opozycji.

I ostatecznie Rosjanie nie muszą tu wiele robić. Polacy – jak zwykle – sprawę osłabiania państwa załatwią sami.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.