Odszedł geniusz językowy, ojciec Hanny Lis

Waldemar

 

WaldemarOpiekowała się nim z ogromną czułością do ostatnich chwil jego walki z rakiem. 3 września 2011 roku, Waldemar Kedaj, znakomity dziennikarz, ostatnio kierownik działu zagranicznego tygodnika „Wprost”, przestał mówić swymi 25 językami (polskim, oczywiście) i dwudziestoma czterema innymi. Powiedzmy tu, że pani Hanna Lis jest też dziennikarką, osobistością telewizyjną i poliglotką, choć nie w takim stopniu jak jej Ojciec, a jej mąż, Tomasz Lis, to naczelny redaktor „Wprostu” i człowiek, którego nikomu w Polsce przedstawiać nie potrzeba.

Kedaj był poliglotą-fenomenem, a ponieważ przez kilka lat pracowaliśmy razem w „Trybunie Ludu”, to poznałem go bliżej i mogłem się o tym w moim skromnym zakresie przekonać. Zakres był istotnie skromny. W wydanej właśnie książce zmarłego w 2008 roku satyryka dużego formatu, Anatola Potemkowskiego, pt. „Dziennik zażaleń” (Rosner i Wspólnicy, Warszawa, 2011), Potemkowski opisuje Agencje Prasowo-Informacyjną (API), która działała zaraz po wojnie, a w niej niezwykłego Adama Panasiewicza, z zawodu telegrafistę prasowego, piszącego na maszynie z błyskawiczną szybkością. Wówczas wiele agencji prasowych nadawało swoje serwisy przez radio alfabetem Morse’a.

Panasiewicz siedział przed maszyną do pisania ze słuchawkami na uszach, odbierał te serwisy i przepisywał je na maszynie OBOJĘTNIE W JAKIM JĘZYKU. On bowiem pisał po prostu litery jedną po drugiej nadawane jako znaki w tym alfabecie, nawet nie rozumiejąc słów. „Pojawił się tam też – ciągnął Potemkowski -Zygmuś (wszyscy byliśmy młodzi – ZB) Broniarek, który wtedy zaczął razem z Panasiewiczem pracować, bo czasem trzeba było coś przetłumaczyć. Broniarek to geniusz językowy. Zastałem go kiedyś, jak tłumaczył coś z portugalskiego na holenderski. Jakiś zupełnie karkołomny wyczyn. Zapytałem: 'Jak pan to robi ?’. 'Wie pan co ? Trzeba poznać architekturę jednego języka i potem to człowiek już wie’. Oczywiście żartował'”. Potemkowski też żartował. Wprawdzie znałem już wówczas początki portugalskiego, ale o holenderskim pojęcia nie miałem, a w ogóle, moja znajomość języków była tylko cząstką tego, nad czym panował Kedaj.

HannaW 1982 roku stał się on moim zmiennikiem jako stały korespondent „Trybuny Ludu” w Sztokholmie z kompetencją na cały obszar nordycki (Skandynawia plus Finlandia i Islandia). Szukaliśmy z nim razem dla niego na początek na kilka dni hotelu mieszczącego się w naszych dietach. Znaleźliśmy pokój na trzecim piętrze w zwykłej mieszkalnej kamienicy. Była tam w recepcji młoda Szwedka, której powiedziałem po szwedzku: „Z moim kolegą będzie pani chyba musiała mówić po angielsku, bo on, choć jest poliglotą, nie wiem czy szwedzki zna”. Na co Kedaj rzekł szwedczyzną i to świetną: „Nie mówię wprawdzie tak płynnie po szwedzku jak redaktor Broniarek, ale daję sobie radę”. Dziewczyna, zdumiona, zapytała: „Jak długo był pan w Szwecji, że mówi pan tak znakomicie po szwedzku ?”. A Kedaj: „Ja nigdy w Szwecji nie byłem. Nauczyłem się sam szwedzkiego w Warszawie”.

Kiedy w pierwszych dniach swego pobytu w Szwecji byliśmy jeszcze razem, poszliśmy na przyjęcie, na którym znajdowało się kilku dziennikarzy norweskich. Trochę tam z nimi popiliśmy. Kedaj zaskoczył ich i mnie, gdy odśpiewał dwie strofki hymnu norweskiego, oczywiście po norwesku.
Będąc już dłużej w Szwecji, Kedaj poleciał służbowo do Islandii. Tam przeprowadził wywiad z ówczesną panią prezydent kraju, Yigdis Fonnbogadottir, (dosłownie „Córka pana Fin n boga”) – po islandzku. Ona nie wierzyła własnym uszom, zwłaszcza, gdy Kedaj, też po islandzku, bo jakżeby inaczej ?, powiedział jej, że wcześniej nigdy w Islandii nie był. To był w ogóle wywiad dwojga poliglotów, ponieważ pani Vigdis zdobyła popularność w swym kraju dlatego, iż przez telewizje uczyła rodaków francuskiego. O sile tego czynnika niech świadczy fakt, że służyła ona swemu krajowi jako prezydent przez CZTERY kadencje, czyli przez SZESNAŚCIE lat – od 1980 do 1996 roku! Prywatnie dodam, że Kedaj zwierzył mi się kiedyś, iż swoją żonę, Aleksandrę, bardzo atrakcyjną panią (co i po jej córce widać), „poderwał na islandzki” – tak jej tym zaimponował.

BronarekKedaj był też odważny. Kiedy jeszcze byliśmy w Sztokholmie razem, narodził się pomysł, byśmy poszli do biura „Solidarności” w Szwecji. Ja miałem się pożegnać jako odjeżdżający korespondent „Trybuny Ludu”, a Kedaj przywitać jako obejmujący placówkę. Ówczesny ambasador PRL w Szwecji, nieżyjący już Adam Paweł Cieślar, umiejętnie wykorzystywał swoje stanowisko, by nie wywoływać niepotrzebnych zgrzytów z Polonią szwedzką, praktycznie w całości popierającą „Solidarność” i na przykład, wbrew betonowi partyjnemu w Warszawie, a nawet instrukcjom MSZ, przyjął godnie i przyjaźnie Czesława Miłosza, gdy ten, w grudniu 1980 roku, przybył do Sztokholmu, by odebrać Nagrodę Nobla. Kedaj i ja wiec, „idąc śladem” Cieślara, trafiliśmy do biura „Solidarności” w Sztokholmie. Przedstawiciel tego bezprecedensowego ruchu w Szwecji, Stefan Trzciński, nie mógł się nadziwić temu „protokolarnemu gestowi dyplomatycznemu” obu korespondentów „Trybuny Ludu”, bo był to wciąż okres stanu wojennego w Polsce. Nota bene ani „Solidarność” ani my nie wiedzieliśmy, że w połowie listopada 1982 roku umrze Breżniew i że generał Czesław Kiszczak, na polecenie generała Wojciecha Jaruzelskiego, zwolni Lecha Wałęsę z internowania w Arłamowie. Nie znaliśmy też dowcipu, który w związku z tym miał powstać. Oto, oczywiście za życia Breżniewa, któryś z doradców, radzi mu, by, w obliczu protestów Polaków na całym świecie przeciwko przetrzymywaniu Wałęsy w Arłamowie, zwolnić go, bo to się będzie bardziej opłacało. Breżniew wybucha wściekłością: „Co ? Zwolnić tego warchoła ? Po moim trupie!!!”. I tak się stało.

A ponieważ jesteśmy przy Breżniewie, to jeszcze jeden dowcip, który usłyszałem od generała Marka Dukaczewskiego. W Reykjaviku, w Islandii, w październiku 1986 roku, następuje szczyt Reagan – Gorbaczow. Obaj już się nieźle znają, bo w listopadzie 1985 roku spotkali się po raz pierwszy w Genewie, wiec rozmowy są na luzie. Reagan mówi: „Michaił, ja doceniam twoją pierestrojke i glasnost’, ale wciąż nie ma u was pełnej jawności. Kiedy wasz Breżniew umarł rok temu 9 listopada, to wyście ukrywali to przez trzy dni i ogłosiliście jego śmierć dopiero 12 listopada”. „Ależ skąd – odpowiada Gorbaczow – Podaliśmy to od razu całemu światu do wiadomości!”. „Jak ? Gdzie ? -odparowuje Reagan, „W prognozie pogody. Nadaliśmy komunikat następujący: 'Na Zachodzie bez zmian a na Wschodzie minus jeden'”.
 
Jeżeli Waldek bo tak o nim mówiliśmy, słyszał ten dowcip, na pewno się z niego uśmiał, ponieważ miał duże poczucie humoru.
Ale nie mogę zakończyć tej opowieści bez jeszcze jednej uwagi. Kedaj był tak skromny, iż poza środowiskiem, mało kto wiedział o jego językowym geniuszu. Jego żona natomiast, wspomniana tu pani Aleksandra, była redaktorką i lektorką dzienników telewizyjnych i z tej racji cieszyła się wielką popularnością w kraju.  W związku z tym Kedaj opowiedział mi tę oto historie. Gdy pewnego razu przyjechał do Warszawy ze Sztokholmu na urlop, na Okęciu, celnik, przeglądając jego bagaż, zaczął mieć jakieś zastrzeżenia. Otworzył więc jego paszport i nagle zapytał: „Pan Kedaj ? Czy ma pan coś wspólnego z panią Kedaj z telewizji ?”. „To moja żona – odparł Waldemar. „A, to co innego”. I niemal z pokłonem walizkę zamknął i Kedajowi oddal.
http://www.zygmunt-broniarek.com/
wydawca: A. Szkoda