Odkrywcy Kanionu Colca

ODKRYCIE KANIONU COLCA w 1979 r

A.M.:  Proszę przybliżyć nam pański i kolegów wkład w odkrycie Kanionu Colca 27 lat temu …

A.P.:   Ten najgłębszy na ziemi kanion przepłynąłem już pięciokrotnie w kajaku i w pontonie. Nikt nie był i nie jest w stanie porwać się na tak trudną rzekę w pojedynkę. Tam już zginęły trzy osoby…  Ale czas zaciera ostrość widzenia i komuś może się wydawać, że to ON dokonał wszystkiego, a  reszta grupy stanowiła tylko tło dla jego wyobraźni. To sprawia przykrość pozostałym członkom zespołu.

Wypad kajakiem z Canco do Rio Mamacocha we  Kanionie Colca, 2006
Wypad kajakiem z Canco do Rio Mamacocha we Kanionie Colca, 2006

Ja, nigdy nie uważałem, że mój wkład był większy czy ważniejszy od pozostałych kolegów. Każdy miał coś jedynego do zaoferowania. Byłem kierownikiem grupy i czułem odpowiedzialność jaka ciążyła na mnie w chwili zejścia do Kanionu bez możliwości odwrotu. To ja miałbym informować rodziny czy tłumaczyć się przed władzami gdyby stało się nieszczeście.

Historyczne zdjęcie wyprawy z 1981 roku - L-Prawej: Jerzy Majcherczyk, Piotr Chmieliński, Andrzej Piętowski, Krzysztof Kraśniewski i Jacek Bogucki. Fotografował Stefan Danielski
Historyczne zdjęcie wyprawy z 1981 roku – L-Prawej: Jerzy Majcherczyk, Piotr Chmieliński, Andrzej Piętowski, Krzysztof Kraśniewski i Jacek Bogucki. Fotografował Stefan Danielski

Na początku byłem jedynym członkiem wyprawy „Canoandes ‘79” znającym język angielski, potem w trzy miesiące nauczyłem się hiszpańskiego. Te umiejetności pomagały nam przechodzić przez pułapki dyplomatyczne, wizowe, finansowe i czysto ludzkie gdy podróżwaliśmy z komunistycznymi paszportami od Meksyku do Peru.  Grałem na gitarze, śpiewaliśmy aby  zdobyć żywność z polskich statków lub od Polonii. 

Piotr Chmieliński był nieustraszonym kajakarzem i dotrwał do końca Kanionu Colca w jedynym kajaku poklejonym srebrną taśmą, w rozerwanych trampkach z podeszwą przewiązaną pętlą z alpinistycznej liny. Był zawsze konkretny i uśmiechnięty. Nigdy nie opuścił go optymizm i wiara w sukces.

Jurek Majcherczyk był fizycznie najsilniejszy z całej grupy, dowodził pontonem w mrocznych i nieoznakowanych na mapie czeluściach kanionu. Ale to bajka, że to on przeprowadził całą grupę, jak napisał w swojej książce. Przodem płynął Piotr Chmieliński i wiosłem pokazywał nam, będącym w pontonie którędy mamy płynąć. Często irytowal Jurka humor innych zwłaszcza jego czarna odmiana. Brał kanion ze śmiertelną powagą. Wprowadzał dużą dozę napięcia pomiędzy nami.

Jacek Bogucki był filmowcem i nakręcił z ręki starą kamerą na sprężynę film dokumentalny w Colca. Miał cudowne, choć czasem bardzo ostre poczucie humoru.

Stefan Danielski i Krzysztof Kraśniewski, żeglarze, dołączyli do nas w Ekwadorze. Zeszli z polskiego jachtu. Nie bali się wody i fal, choćby największych. To im zawdzieczamy przetrwanie na rzece Maraon, którą spłynęliśmy podczas… powodzi. Na Colce chudli w oczach, ale ich zasoby humoru nie dały się wyczerpać.

Zbyszek Bzdak, nasz fotograf chorował w Limie na nierozpoznaną malarię i miał przy łóżku telefon, jakby coś się stało. Zabezpieczenie grupy płynącej to bardzo  odpowiedzialna funkcja podczas spływu nieznaną rzeką. Zrobił na rzekach cudowne zdjecia biało czarne. To już historia naszej młodzieńczej wyprawy.

Każdy z nas był inny, ale dzięki współdziałaniu wszyscy przetrwaliśmy tę życiową próbę.

A.M.:  Jak pan ocenia dzisiaj ten pierwszy spływ  rzeką Colca… mam wrażenie, że niektóre indywidualne osoby probują sobie przypisać zasługi za to, co zrobiła cała załoga…

A.P.:  Już o tym wspomniałem powyżej. Tak jest nie tylko z Kanionem Colca, ale też z najdalszym źródłem Amazonki. To jest nieuczciwe, aby w jakimkolwiek zespole podnosiła głos jedna osoba i wychwalała swoje czyny i zalety. Jak czują się inni? Jak czuje się alpinista rozpinający kilometry poręczówki, aby jego kolega dotarł na szczyt przy skrajnej pogodzie, a ten po zejściu widzi już tylko swój indywidualny sukces?

Myślę, że niektórzy nasi podróżnicy mają kompleks „małego narodu” i są z tym po prostu żałośni, podczas gdy inni błyszczą inteligencją i na stałe zajęli poczesne miejsca wśrod światowej czołówki. Gdybym miał wymienić kilka osób, które wywarły na mnie największe wrażenie swoimi osiągnięciami i zaimponowały mi swoją skromnością, to w pierwszym rzędzie znaleźliby się: Leszek Cichy, Wanda Rutkiewicz i Krzysztof Wielicki.

Natomiast jest w środowisku kilku egomaniaków, którzy często podszywają się pod tani patriotyzm i wmawiają nam, że to dzięki nim Polska ma jakieś tam imię i sukcesy w świecie. Dążąc za wszelką cenę do autoreklamy, nieraz wbrew faktom, przynoszą nam wstyd i nic więcej. W środowisku wyczynowym niewiele można ukryć. Ale im wciąż się wydaje, że to wszystko dzieje się dzięki nim i nikt nic innego nie widzi…

Na wyprawie „Source of the Amazon 2000” z National Geographic, pracowałem w środowisku międzynarodowym.Byli z nami: Piotr Chmieliński, Marek Kamiński, Zbyszek Bzdak, Jacek Bogucki, Jurek Adamuszek, Andrew Johnston i Ned Strong. Tam nikt nie myślał o swoim wkładzie w końcowy efekt wyprawy, czy też  o uwypuklaniu swojej pozycji albo talentu. Ludzie przyjechali wykonać pracę i nic więcej. Tego możemy się od Amerykanów nauczyć. I nikt nie ogłosił, że „odkrył  źródło Amazonki”, choć z matematyczną dokładnością ustaliliśmy jego położenie.

Natomiast  od 12 lat, niejaki Jacek Palkiewicz stara się wmówić rodakom, że to on sam jeden odkrył miejsce, którego szukały całe zastępy badaczy. Był tam przez marne 36 godzin, z książką Joe Kane „Z Nurtem Amazonki”  i mapą w języku włoskim w ręku. Toż to mi wielkie odkrycie! W świecie nikt go nie słucha, ale w Polsce pojawia się przed kamerami telewizyjnymi i w gazetach aby chełpić się czymś, czego nie dokonał.

Podobnie możemy spojrzeć na zdobycie Kanionu Colca w Peru. Tam pracował zespół i to zespół, a nie jednostka doprowadził wyprawę do sukcesu. I tamto przepłynięcie należy zawsze tak przedstawiać.

Dzisiaj, juz każdy może jeździć po świecie na własną rekę, ale po powrocie do Polski niektórzy wmawiają rodakom, że widzieli „cuda na kiju”. Przecież już nie żyjemy w komunistycznej izolacji i mało kto w takie „morskie opowieści” uwierzy.

W National Geographic dwa piętra w dużym budynku zajmuje wydział sprawdzania danych: grzebią w Internecie, dzwonią, weryfikują wypowiedzi, pytają specjalistów o wszystko, o czym piszą. Żenująco niski jest poziom wielu naszych niedouczonych dziennikarzy, którzy szukają sensacji za wszelką cenę i niczego nie sprawdzają przed audycją czy też wywiadem.  To jest żałosne, czasami prowadzi do komicznych sytuacji. Środowisko, kluby, sądy koleżeńskie mogłyby lepiej weryfikować prawdziwe osiągnięcia i eliminować skrajne przypadki megalomanii.

A.M.:  Co robią dzisiaj członkowie tej pierwotnej grupy, która odkryła Kanion Colca

A.P.:  Jacek Bogucki kręci filmy, kocha rodzinę, jeździ do Peru co roku z amerykańskimi turystami. Rzucił pracę w TV i w gazetach, ma spokojniejsze życie, dużo się śmieje. Pracuje dla siebie.

Zbyszek Bzdak jest foto dziennikarzem w Chicago Tribune. Niedawno wysłano go do Bagdadu skąd o mały wlos nie wrócił… w brezentowym worku. Powąchał prochu z bliska i widział jak kule dziurawią jego samochód… Lubi większą wodę, pływa kajakiem po jeziorach i oceanach.

Piotr Chmieliński przepłynął Amazonkę od źródeł do ujścia, wszedł po raz drugi do Księgi Rekordów Guinnessa, czyścił teren wokół World Trade Center po katastrofie, pływa z synami kajakami po dosyć trudnych rzekach, jest człowiekiem kochającym rodzinę i biznesmenem na dużą skalę w dziedzinie ochrony środowiska. Jest skromny, mało mówi.

Jurek Majcherczyk prowadzi z żoną biuro turystyczne koło NYC. Założył Polonijny Klub Podróżnika. Jeździ do Kanionu Colca z grupami Polonusów. Ma trzech synów. Napisał książkę „Zdobycie Kanionu Colca”, z którą nikt z uczestników wyprawy  się nie zgadza, ale na razie nie ma innej…

Ostatnio spotkaliśmy się nad Kanionem Colca w 2006 roku z okazji obchodów 25-cio lecia naszego pierwszego spływu. Potem reszta grupy zeszła do Canco w najgłębszym miejscu, żeby świętować ćwierćwiecze sukcesu. Jurka z nami nie było. Niewiele pogadaliśmy. A szkoda, można było dużo spraw wyjaśnić.

Stefan Danielski jest pierwszym oficerem mechanikiem w kanadyjskiej flocie jeziorowców. Tryska humorem i co raz, łamie jakąś kość pływając kajakiem. Mieszka w Montrealu. Wraz z synem atakują najtrudniejsze rapidy na rzekach pachnących żywicą.

Krzysztof Krasniewski przepracował dekady w bibliotece miejskiej w Toronto. Humor go wciąż nie opuszcza, spotyka się z nami co roku na rzece Potomac.

Ja, odnalazlem się w edukacji. Wierzę, że to najlepsza metoda, żeby ziemia była lepszym miejscem i żyło się nam wszystkim wygodniej. Ale to trudny i długotrwały proces.  Rok szkolny spędzam w Chicago nauczając algebry i rachunku całkowego, a na lato odlatuję do Peru i innych latynoskich krajów. Lubię pracować z młodzieżą. Nie miałem czasu ukończyc książki, ale jest już ona w pobliżu wydawnictwa… Za kilka dni spotkamy się w kajakach na Potomaku, to zaproszenie pp. Chmielińskich i coroczne zjazdy kajakarzy u nich w domu na Memorial Day przeszły już do tradycji grupy „Canoandes”.