Liban i jego tykające bomby

Problemy Libanu są głęboko zakorzenione w polityce. Konsensus, na którym założono Liban, został mocno naruszony. Podwojono formalne struktury rządowe, a czasami zastąpiły je fasadowe organy, które nie odpowiadają przed nikim poza, być może, swoimi zagranicznymi mocodawcami. Rządy uzbrojonych bandytów zastąpiły te minimalne resztki rządów prawa, jaki jeszcze przetrwały przez wiele wstrząsów, włącznie z wojna domową na pełną skalę. Na zdjęciu: prezydent Francji, Emmanuel Macron podczas wirtualnej konferencji darczyńców Libanu z przedstawicielami międzynarodowych instytucji i głowami państw. Bormes-Les-Mimosas, Francja, 4 sierpnia 2021 r. (Zdjęcie: Christophe Simon/Pool/AFP via Getty Images)

autor: Amir Taheri
29 sierpień 2021

Oryginał angielski: Lebanon and its Ticking Bombs
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Co robisz w międzynarodowej polityce, kiedy nie wiesz, co zrobić, ale chcesz, żeby jednak wyglądało, iż coś robisz?

Odpowiedź jest prosta: zwołujesz międzynarodową konferencję.

Ten chwyt zaczął się od osławionej Konferencji Wersalskiej po I wojnie światowej, która przekształciła się w serię okazji do zbiorowych zdjęć, podczas gdy rzeczywiste decyzje podejmowano gdzie indziej i za kulisami. Bliżej naszych czasów mieliśmy wielką Konferencję Madrycką, której zadaniem było dostarczenie (zupełnie nieprawdopodobnego) pokoju na Bliskim Wschodzie, ale która stała się wprowadzeniem do nowej ery konfliktów w tym rozdartym wojnami regionie. W zeszłym tygodniu mieliśmy wirtualną wersję międzynarodowej konferencji w sprawie Libanu (już drugą w okresie 12 miesięcy), zaprojektowaną dla zaznaczenia rocznicy gigantycznej eksplozji, która zniszczyła Bejrut.

Eksplozja zaszokowała wielu, włącznie z prezydentem Francji, Emmanuelem Macronem, i wytrąciła ich z wieloletniej obojętności wobec wielu bomb zegarowych, które tykają w Libanie od niemal trzydziestu lat.

Pierwsza konferencja zakończyła się klasycznymi banałami o solidarności z libańskim narodem, polukrowanymi obietnicami dostarczenia 295 milionów dolarów, by pomóc odbudować zrujnowaną stolicę. Na drugiej konferencji zauważono, że żaden z banałów nie nabrał realnego znaczenia i że obiecanych pieniędzy albo nie wydano, albo skończyły w kieszeniach tych, w których takie pieniądze zawsze kończą. Jedyna odbudowa, jaka rzeczywiście miała miejsce na skromną skalę, była dokonana przez organizacje pozarządowe z niejaką pomocą Szwajcarii i kilku innych krajów.

Zdumiewające było to, że francuski gospodarz nadal wzywał do stworzenia rządu za zgodą wszystkich, podczas gdy najnowszy gracz w tej grze, wyznaczony na premiera Nadżib Mikati, obiecuje zestawić „techniczny gabinet”.

Problem z samą koncepcją rządu „za zgodą wszystkich” polega na tym, że można to osiągnąć tylko, jeśli istnieje zgoda co do samej natury Libanu jako politycznej jednostki.

Czy Liban jest państwem narodowym w normalnym sensie tego terminu? W takim razie, dlaczego Hassan Nasrallah, przywódca libańskiej gałęzi Hezbollahu, mówi, że Hezbollah to „wysunięta placówka Oporu”, kierowana przez najwyższego politycznego mułłę Iranu, ajatollaha Alego Chameneiego?

Inni przywódcy, mniej bezczelni niż Nasrallah, uważają Liban za dojną krowę lub kolonię do plądrowania z bogactw przenoszonych na ich konta bankowe na Zachodzie, głównie we Francji. Jeszcze inni wśród obecnych przywódców widzą Liban jako wehikuł pozwalający im na puszenie się, kiedy grają w szachy na scenie krajowej i międzynarodowej.

Faktem jednak jest, że Liban nie jest w tym tragicznym stanie z powodów technicznych. Problemy Libanu są głęboko zakorzenione w polityce. Konsensus, na którym pierwotnie oparto Liban, został mocno naruszony. Podwojono formalne struktury rządowe, a czasami zastąpiły je szemrane organy, które nie odpowiadają przed nikim poza, być może, swoimi zagranicznymi mocodawcami. Rządy uzbrojonych bandytów zastąpiły nawet te minimalne resztki rządów prawa, jakie jeszcze przetrwały przez wiele wstrząsów, włącznie z wojną domową na pełną skalę.

Dzisiaj to, co uchodzi za rząd Libanu, jest zbiorem fasadowych organów, udających władze prezydenckie, parlamentarne i ministerialne. Prezydent Michel Aoun, niegdyś sztywny służbista, nie jest w stanie narzucić chociażby minimalnej dyscypliny nawet na to, co pozostało z biurokracji państwowej. Ministerstwa nie odpowiadają dłużej na emaile, nie mówiąc już o regularnym uaktualnianiu swoich stron internetowych. Państwo ugrzęzło w stanie nieuchronnego chaosu.

Ze swej strony, geriatryczna elita utraciła, jak się wydaje, wszelki kontakt z rzeczywistością.

Niektórzy proponują opcję czekania na obiecane wybory w następnym roku, które (jeśli w ogóle do nich dojdzie), przyniosą tę samą konfigurację. W poprzednich wyborach głosowała mniej niż połowa uprawnionych do głosowania, ponieważ oferowany wybór był między gorszym i jeszcze gorszym. Jest mało prawdopodobne, by powtórzenie tej skomplikowanej i chaotycznej procedury mogło dać inny wynik.

Niektórzy proponują podzielenie kraju na „kantony”, by zachować swoje neo-feudalne przywileje. Nie rozumieją, że Szwajcaria odnosi sukcesy nie dlatego, że ma „kantony”, ale że jej „kantony” funkcjonują, ponieważ są w Szwajcarii.

Zewnętrzny świat nie może porzucić Libanu swojemu losowi.

Po pozytywnej stronie jest fakt, że region i świat potrzebują Libanu jako bezpiecznego miejsca na kontakty, dialog i pokój, podczas gdy Liban zamieniony w platformę do „eksportowania rewolucji” i rzeczywistego terroru wraz z narkotykami i brudnymi pieniędzmi może zaszkodzić wszystkim wokół lub blisko Morza Śródziemnego. Odbudowanie Syrii, kiedy i jeśli zdarzy się, będzie potrzebowało Libanu jako odskoczni przy próbach nadawania jakiegoś kształtu ruinom pozostawionym przez gang Assada.

Bez ustawienia kwestii w politycznych kategoriach żadna liczba konferencji i żadne finansowe obietnice nie rozbroją tykających bomb, które mogą rozerwać Liban i dokonać więcej szkód w i tak już chwiejnej sytuacji na Bliskim Wschodzie.

Ustawienie kwestii w kategoriach politycznych nie należy do Macrona ani żadnego innego outsidera, niezależnie od tego, jak dobre mają intencje.

Może to zrobić jedynie naród libański.

Już słyszę tych, którzy będą szydzili z takiej propozycji, przypominając nam, że ludzie tłumnie opuszczają Liban. Przyjaciele mówili, że przygotowują wyjazd ostatnich członków ich rodzin zanim będzie za późno. Niektórzy twierdzą, że nie ma niczego takiego jak naród libański na jednym kawałku terytorium zaludnionym przez różne wzajemnie wrogie wyznania i „społeczności”.

Jednak Liban jest krajem emigracji od 5000 lat i dzisiaj diaspora libańskiego pochodzenia może być większa niż obecna populacja kraju. Niemniej Liban jest jednym w niewielu krajów w regionie, który zachował nadrzędną narodową tożsamość, przekraczającą sekciarskie różnice przez rozwinięcie Libanité czyli „libańskości”.

Byliśmy świadkami ponownego przypływu poczucia libańskości w zeszłym roku, kiedy ludzie z różnych społeczności zeszli się razem we wspólnym wysiłku ukształtowania innej wizji swojego kraju. Ukształtowanie takiej wizji nie jest łatwe, a zamiana jej w rzeczywistość może być zadaniem dla pokoleń. Niemniej naród można przekształcić przez wspólne cierpienia i wspólną wiarę we własną siłę skorygowania jego historycznej trajektorii. Czy może to się zdarzyć w kolejnych wyborach zdominowanych przez tę samą, zdyskredytowaną elitę polityczną? Być może, jeśli ci, którzy bojkotowali poprzednie wybory lub nigdy nie głosowali, przyjdą, by uczynić rok 2022 rokiem historycznej zmiany.

Jedno jest pewne: data ważności obecnego libańskiego modelu minęła już dawno. Wszyscy jednak wiedzą, może z wyjątkiem uczestników zeszłotygodniowej konferencji, że musi się zmienić i zmieni się.

https://pl.gatestoneinstitute.org/