Kobiety, ach te kobiety…

sport kobiety

 

Wszystko ma jednak swój koniec, więc cała ta epoka przeminęła bezpowrotnie, a świat zalazł się na krawędzi XX wieku, kiedy to uczeni zaczęli sobie na wyścigi rozbijać jądra atomowe.

sport kobiety

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W dniu 1 stycznia 1901odchodził do lamusa historii jeden z najważniejszych okresów w dziejach ludzkiej cywilizacji – wiek XIX, powszechnie zwany wiekiem pary i elektryczności. Nikt nie przewidywał w tych czasach lawiny wydarzeń, które miał przynieść nowy wiek, po latach ochrzczony mianem wieku atomu. Już wtedy jednak mężczyźni, jakby przeczuwając skutki nadchodzącej ery atomowej, z daleka omijali paryskie laboratorium naszej sławnej rodaczki Curie-Skłodowskiej, gdzie dzielna niewiasta od ręki rozbijała każde jądro…  atomowe. W celu odparcia nowego zagrożenia ze strony płci pięknej panowie rzucili się masowo do studiowania fizyki jądrowej. Nawet pacjentów domów wariatów ogarnęła ta psychoza, czego dowodem był artykuł w „Kuryerze Codziennym” o niezwykłym wydarzeniu w jednym z tych przybytków. Otóż jeden z lekarzy w trakcie pełnienia dyżuru usłyszał nagle wielki krzyk w sali szpitalnej. Jeden z przygodnych chorych uspokoił jednak doktora, wyjaśniając, że koledzy eksperymentują na jednym z pacjentów rozbijanie jąder… atomowych. Ten drobny epizod zapoczątkował krwawą ofiarę, składaną w XX wieku przez mężczyzn na ołtarzu postępu technicznego i historii.

Studiując namiętnie nowe prądy naukowe, społeczne i kulturalne nie spostrzegli nawet wybuchu nowej wojny i ocknęli się dopiero we frontowych okopach. Było tajemnicą poliszynela, że odpowiedzialność za ich frontową mękę ponosiły głównie kobiety, które przecież urodziły przyszłych wojaków. Gdyby tego nie uczyniły, to taka wojna rozeszłaby się szybko po kościach i kwita!

Wojna światowa przyniosła w efekcie nie tylko zmiany granic państwowych, lecz także przeobrażenia w sferze moralności i panującej mody. W czasie, gdy walczące strony pozbywały się na frontach nadwyżek „mięsa armatniego”, to biedne niewiasty, pozbawione kierowniczego, męskiego przywództwa, nie wiedziały co czynić.

Z powodu szwankującej aprowizacji i wrodzonej oszczędności poczęły nagminnie skąpić sobie na przyodziewku, skracając suknie i spódnice kosztem powiększenia dekoltów. Ponieważ kusa kiecka nie zakrywała już kolan, więc zaszła potrzeba skrócenia i dessous, i odłożenia do kufra długich barchanów. Skrócenie garderoby wywarło też znaczący wpływ na rozwój nowych, szybkich tańców towarzyskich. Trudno sobie przecież wyobrazić damę tańczącą fokstrota czy sambę w długiej sukni balowej z trenem.

 

Plaze XX wiek

Powracającym z frontów zmęczonym wojną wojakom gały wyłaziły z orbit na widok powszechnego damskiego bezprawia. Nie wiedzieli co począć, jak stanąć na wysokości zadania i sprostać obowiązkom, które codziennie jak kamienie młyńskie spadały na ich osłabione wojną barki. Przywykli do przedwojennej swojskiej pruderii i widoku co najwyżej kobiecej stopy, więc spuszczali wstydliwie oczy z powodu tego jawnego wyuzdania, przez co powodowali kolizje drogowe, potykali się i nagminnie łamali kończyny.  Na widok tych „cudowności” niektórzy krztusili się i dławili nawet pyszniutkim, czarnym żołnierskim cwibakiem, wypiekanym ze świeżutkich otrąb i trocin. Jednego starszego weterana trafił nawet tzw. „jasny szlag” (apopleksja – przyp. autora) po tym, jak usiłował bez skutku odpiąć swej żonie nowy diabelski wynalazek w postaci biusthaltera, zwanego dzisiaj biustonoszem.

W celu przeciwstawienia się nowym porządkom i prądom płeć brzydka po miastach poczęła się jednoczyć w różnego rodzaju grupy towarzyskie, literackie, poetyckie i inne awangardy, które znalazły swe siedziby w siedliskach rozkoszy doczesnych, jak kawiarnie literackie, poetyckie czy też salony. W ten sposób mężczyźni mogli bezpośrednio trzymać rękę na pulsie i na bieżąco zwalczać damskie fanaberie i dewiacje.

W krótkim czasie znaleźli się jednak zdrajcy, którzy wyłamali się ze zwartych dotychczas szeregów i pociągnęli innych na zgubę i zatratę. Wielu z nich popadło wówczas w nałóg kolekcjonowania podwiązek, przez co wiele dam z powodu opadających pończoszek naraziło się na liczne przeziębienia. Poniektórzy z moich starych przyjaciół zaczęli łowić te damskie fetysze, kolekcjonując przy okazji w domowych pieleszach guzy od wałka do ciasta. Nie skarżyli się jednak i cierpliwie w skrytości ducha znosili swój los. No cóż, wielkie cierpienia są nieme! Aby dojść do wprawy, młodzicy i stateczni ojcowie rodzin po całych nocach ćwiczyli  zapinanie i odpinanie podwiązek. Można je było zapinać zarówno lewą, jak i prawą ręką. Sztuki zapinania podwiązek nie opanowałem do dziś, ale z ich odpinaniem nigdy nie miałem większego problemu. Dziś bym tego nie dokonał, gdyż ręce mi się trzęsą, nawet jak trzymam szklankę zimnej kawy.

Poważnym utrudnieniem w życiu mężczyzn, zmęczonych całodzienną harówką, była moda noszenia przez ich połowice męskiej garderoby, czyli spodni. Sfatygowane i świątobliwe dewotki z tego powodu oczekiwały bezskutecznie nadejścia końca świata, gdyż według starej przepowiedni jego koniec miał nastąpić wtedy, gdy niewiasty zaczną się nosić tak jak mężczyźni. Co zrobić jednak z mężczyznami, którzy np. w Szkocji czy Grecji noszą się jak kobiety?

Oprócz powinności ściągania pończoch, odpinania podwiązek, biustonoszy czy ściągania spodni, na każdym normalnym mężczyźnie ciążył obowiązek podziwiania i całowania damskich kończyn, zarówno dolnych jak i górnych. Temu rytuałowi podlegał każdy zdrowy na ciele i umyśle osobnik płci męskiej. Na dowód tego, że nie kłamię, przytaczam słowa mego starego kumpla K. Wierzyńskiego, wypowiedziane w garderobie do pewnej milutkiej aktoreczki:

Nóżki twoje całuję, usta po nich wodzę,
Jak na szczudłach na nóżkach twych po mieście chodzę.
Jak dwa światła twe nóżki wskroś mnie przenikają,
Nóżki twe mnie zabrały, nóżki twe mnie mają.

Jak wyznania wstydliwe, jak szepty szalone,
Powtarzam w ustach twoje nóżki niezliczone.
Od paznokci na palcach aż do biodronoszy
Nóżki twoje całuję i konam z rozkoszy.

Na podstawie powyższego przykładu widać wyraźnie, jak wielkie było męskie przywiązanie do pewnych części kobiecego ciała. Wiadomo, że zakazany owoc smakuje najbardziej. Obecnie, kiedy golizna doszła powszechnie do władzy, trudno mężczyznę wzruszyć czymkolwiek, chyba że… wysokością rachunku za jakąś część garderoby.
Do lamusa odeszły takie zwroty, jak „rączki całuję” lub „padam do nóżek”.

O tym, jak to dawniej bywało, świadczy postępowanie głównego bohatera powieści „Na ustach grzechu”, który ukląkł i „… przytulił głowę, jak przestraszone dziecko, do wytwornych wiązadeł jej dwojga kolan.

– Usta mi zaschły, jedyna – prosił, patrząc jej w oczy z ufnością…
Ona nie broniła się, przymknęła z lekka powieki i nagle poczuła, jak wielki ciężar i ulga wpłynęły jej do serca, a na ustach jej, niby dziki tygrys na piaszczystych pustyniach Sahary, usiadły palące się wargi Zenona”.

Po przeczytaniu tych stron można by sądzić, że wszyscy przedwojenni panowie byli skończonymi dżentelmenami. Tak jednak nie było. Oprócz typowych osobników homo ledwo sapiens zdarzały się i przypadki samców w rodzaju homo erotuman (nie mylić z erotomanem!), którzy będąc tumanami z natury tumanili młode dziewoje i znęcali się nad nimi, molestując je erotycznie lub po clintonowsku. Powyższą sytuację opisuje zatwardziały grzesznik Witkacy w swej powieści, gdzie jedna z drugorzędnych bohaterek (w pewnym sensie też erotumanka)usiadła na kolanach głównego bohatera i pierwsza zaczęła go namiętnie całować. A oto relacja biednego chłopca: „…Zaczęła ją niecierpliwić moja bierność i czułem jej rękę opadającą coraz niżej po moim ubraniu. Powaliłem ją na łóżko i wpychając rękę między jej zaciśnięte kolana doszedłem do tego miejsca, które dotąd jest dla mnie najpotworniejszą zagadką na świecie”. No cóż, godzien pożałowania człowiek! Głowił się nad zagadką, która dzisiaj w trzy miga rozwiązują nawet małolaty.

W okresie międzywojennym oprócz zmodernizowanej garderoby i odpowiednich części kobiecego ciała ważną rolę w życiu mężczyzny odgrywał kolor włosów wybranki losu. Największym popytem cieszyły się blondynki. Podaż szatynek była duża, lecz popyt na nie był mniejszy niż na brunetki. W tamtych czasach Mieczysław Fogg śpiewał: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całować chcę…”

Już Marcel Archard twierdził, że „mężczyźni wolą blondynki, gdyż uważają, że brunetki są inteligentniejsze i przez to bardziej niebezpieczne”. Według przedwojennych i wiarygodnych badań przeprowadzonych przez Gomeza de la Sernę „blondynki bardziej marzną niż brunetki”. Jak miały bidule nie marznąć, kiedy w swych midi-sukieneczkach i jedwabnej bieliźnie były narażone na ciągłe przemarzanie. Wiadomo też z kanonów fizyki, że jasne barwy odbijają ciepło a ciemne wchłaniają. Trudno się zatem dziwić, że mężczyźni hurmem rzucali się do ogrzewania zmarzniętych nóżek i rączek!

Lecz to tak miłe i ulubione zajęcie przerwał przejmujący sygnał trąbki wojskowej, wzywający dzielnych weteranów wojennych i miłosnych podbojów na nową wojnę o zasięgu światowym.

Aleksander Wietrzyk