Kobiety, ach te kobiety…

“Fałsz kobiety” Stanisław Ignacy Witkiewicz

W miesiącu marcu przypada też okres postu dla katolików i Środa Popielcowa. Co za szczęśliwy zbieg okoliczności?! Niech więc wszyscy przeciwnicy rodzaju kobiecego i ich święta posypią sobie swe zakute łby popiołem, aby na kolanach wybłagać u swych bogdanek przebaczenie za swą niewiarę. A te z kolei powinny dać im jasno do zrozumienia, że są tylko marnym prochem…et cetera.

“Fałsz kobiety” Stanisław Ignacy Witkiewicz
“Fałsz kobiety” Stanisław Ignacy Witkiewicz

Mężczyźni dążyli zawsze do tego, aby widzieć swe wybranki serca na piedestale jako ulotne zjawy, boginki nie z tej ziemi, czy też inne syrenki. Nic jednak z tego nie wyszło. Otóż sami ukręcili na siebie bicz boży w postaci… feministek (szczególnie tych amerykańskich), które w niecny sposób obdarły niewiasty z kobiecych szatek, wszelkiej otoczki tajemniczości a także z całego nimbu, który je otaczał jak tęcza majowa. Postawiły one wszystko na seks a zwykła miłość stała się przeżytkiem. Co więcej, posypały się jak paciorki różańca srogie i mnogie, bezpodstawne zarzuty w stosunku do rodzaju męskiego, który jakoby gnębi i trzyma w egipskiej niewoli płeć piękną. Zarzucają nam – mężczyznom, że często traktujemy nasze ukochane panie jako woły robocze (w domu) i pociągowe (w razie awarii samochodu), jako przedmiot czy towar, który można nabyć lub ze zyskiem drugiemu odsprzedać. Te święte hinduskie krówki (nie wolno je tykać a co dopiero molestować!) uważają, że traktujemy je jak jakieś kuchty, a z kolei te jakieś kuchty o niebo lepiej niż nasze szanowne małżonki. Większość z nich jest zdania, że jesteśmy na wylot przesiąknięci fałszem, obłudą, czy też innym zakłamaniem. Na dowód tego cytuję list pewnej ich sympatyczki: „Mój mąż obdarzył mnie dwoma imionami: od święta i przy gościach nazywa mnie Flanelcią a w szarym, codziennym pożyciu – Szmatką. Co robić?”. Koniec cytatu. Przecież to wszystko woła o grom z jasnego nieba! Takie i podobne zarzuty sypią się jak z rogu obfitości. Można by nimi piekło wybrukować, zabrakłoby też na nie kartek w „Polish News”, żeby je wszystkie jednym tchem wymienić.

Aby zadać kłam tym wszystkim bredniom wyssanym z palca, powziąłem mocne postanowienie ukazać ród męski w całkiem innym oświetleniu, a mianowicie:

primo – pokazać, że mężczyźni od zarania istnienia ludzkości na każdym kroku hołubili i otaczali wielką czcią i estymą niewiasty,

secundo – udowodnić, że mężczyzna zawsze przejawiał głęboką troskę o los kobiety i był gotów na każdym kroku dla niej do poświęceń.

tercio – doprowadzić do zahamowania procesu upodobnienia kobiety do mężczyzny; kobieta wreszcie powinna odczuć, że jest prawdziwą…kobietą, a nie jakąś feministką czy emancypantką.

Aby w swej wypowiedzi nie być gołosłownym, postaram się w skrócie przedstawić szereg druzgocących dowodów, które z pewnością wytrącą oręż z rąk moich przeciwników i przeciwniczek. A więc do dzieła! Kości zostały rzucone!

Już od zarania dziejów ludzkości mężczyźni byli skazani na nie kończące się pasmo umartwień i poświęceń względem płci przeciwnej. Jako pierwszy z brzegu przykład może służyć protoplasta rodu ludzkiego, czyli…Adam z Rajowa (poeci twierdzą, że z Arkadii). Sam został ulepiony i wypalony z gliny przez Pana Boga, ale gdy przyszło do wyprodukowania jego towarzyszki, to nie wyraził zgody na zastosowanie tak lichego i nietrwałego materiału, lecz poświęcił na jej wytworzenie… dwa własne żebra i to zgadzając się na zabieg… na żywca! Były to przecież czasy, kiedy nawet tzw. „ruska” narkoza nie była jeszcze znana. Adam jednak ten ból – podobnie jak współcześni mu stoicy – zniósł wprost ze stoickim spokojem.

Czy któraś z feministek zdobyłaby się na tego typu altruizm, i to bez dodatkowych korzyści majątkowych? Wprawdzie niektóre media i czynniki to „typowe męskie poświęcenie” starają się podważyć. Ostatnio przeczytałem w jednym poważnym pedagogicznym periodyku, poświęconemu biologii, szkalującą wypowiedź jednego z uczniów: „Królik jest tak oddany swym małym, że wyrywa sobie kłaki sierści z brzucha, żeby wyścielić im gniazdo. Któryż ojciec zdobyłby się na to?” No i cóż wielkiego?! Adam z Rajowa wyrwał sobie dwa krwawe żebra a nie jakieś tam kłaki. Co więcej, mimo przestrogi ze strony Paula Claudela, że „kobieta stanowi niebezpieczeństwo dla każdego raju” doznał poważnego urazu, bo stracił głowę i w swej zaślepionej miłości pozwolił jej zerwać zakazany owoc. Jaką gehennę przeżył z powodu jednego marnego rajskiego jabłka, trudno wprost opisać. Na przekór jednak wszelkim przeciwnościom, które jako posępna nawałnica kłębiły się nad jego utraconą głową, nie rozwiódł się ze swą małżonką, lecz pozostał jej wierny po kres swych dni. Wprawdzie jeden złośliwy mój znajomek, Gomez de la Serna, udowadniał mi, że „Adam nie rozwiódł się z Ewą, bo nie znalazł adwokata”, ale ja mu nie wierzę, gdyż niepodobna przecież wyobrazić sobie świat bez adwokatów.

Po Adamie po pewnym czasie cała ówczesna ziemia została podtopiona przez potop. Uratował się z niego tylko Noe, który wziął na pokład arki wszelkie zwierzęta, rodzinę, żonę a nawet… teściowę. Co za poświęcenie! Jak tylko woda opadła, to zaraz nastała epoka kamienia łupanego. Dlaczego łupanego? Otóż z kamienia łupano wtedy wszystko: siekiery, maczugi, kalosze, domy, telefony a nawet…samochody. Sam widziałem, jak na dokumentalnym filmie „Między nami jaskiniowcami” Fred z Barnim drałowali w tych pojazdach na zakupy, aby tylko zadowolić swe wybranki serca. Chyba żadne gęsie pióro nie jest w stanie opisać ich przywiązania do swoich połowic i odgadywania w lot ich życzeń. One też potrafiły się zdobyć na rewanż i kochały tych swoich małych, upartych głuptasków.

Od czasów kamienia łupanego tylko niewielki krok nas dzieli od czasów baśniowych, kiedy to… za siedmioma górami i rzekami dzielni królewicze spadali na łeb i na szyję (cudem ich nie skręcając) z gór lodowych, aby po chwili znów piąć się w górę (co za syzyfowa praca!) w celu zdobycia swojej ukochanej. Żyli potem długo i szczęśliwie, kurowani przez swe bogdanki z obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych po kres swych dni. Niektórzy z tych królewiczów, wbrew ludzkiej naturze, zmuszali się wprost do całowania obrzydłych ropuch w myśl zasady Gabriela Lauba, że „kobiety są piękniejsze niż na to wyglądają”. Za to poświęcenie dostawali za żony piękne królewny i niezmierzone królestwa, które mogli objąć gołym okiem. Ten zwyczaj całowania przetrwał nawet do naszych czasów. Zdarza się niekiedy, że młody oblubieniec poślubia dużo starszą od niego „żabkę”, której „uroda jest ukryta”, poświęcając się za piwko, papieroski, malutki pałacyk, czy też inny drobiażdżek. Potwierdza to ogłoszenie, które wyczytałem w jednym z miejscowych dzienników: „Młodzieniec lat 23, znający się na rzeczy i na komputerze, pozna w celu matrymonialnym miłą panią (stan i wiek obojętne), posiadającą samochód marki ferrari (mile widziany rocznik 2008). Oferty ze zdjęciem maszyny proszę nadsyłać na adres…”. Nic dodać, nic ująć!

Inny zgoła pogląd na męskie poświęcenie mieli prehistoryczni Persowie. Poświęcali się zaś w ten sposób, że swoim żonom, nałożnicom i odaliskom, nie wspominając już o eunuchach (taki rodzaj chłopo-baby) opowiadali non stop przez tysiąc i jedną noc baśnie. Zapewne jeszcze większego poświęcenia ze strony niewiast wymagało słuchanie tych bajdurzeń. Zauważył ten problem nasz satyryk S. Lec, zwracając uwagę perskim szachom: „Czy wyobrażacie sobie kobietę, która dałaby swemu oblubieńcowi opowiadać przez tysiąc i jedną noc bajeczki?”

Po nastaniu czasów antycznych różni rzeźbiarze na wyścigi stawiali na piedestałach nadobne i do tego golutkie Wenuski i Afrodytki w myśl ukrytej myśli, że „nie kocha się kobiety szczelnie ubranej”. Bo trzeba Wam wiedzieć, że te kobiety-posągi powszechnie miłowano, a nawet co pobożniejsi  Grecy padali przed nimi twarzą na pysk, tarzając się z rozkoszy w przydrożnym pyle wraz ze stadem starych  satyrów.

W jednym z naukowych opracowań znalazłem nawet stosowną wzmiankę o tym, jak jeden rzeźbiarz ożywił posąg, przez siebie wyrzeźbiony. Tak się biedny czulił i przytulał do niego, że wreszcie wzruszył koniec końcem kamienne serce dziewoi, która raczyła łaskawie zejść do niego z piedestału. Inne wytłumaczenie tego „cudu” znalazłem w pewnym tajemnym szyfrze, zamieszczonym z kolei w tajemnej żydowskiej księdze – „Kabale”. Złamałem go za pomocą maszyny losującej „Enigmy”, którą odkupiłem od Anglików z demobilu. I co się okazało?! Otóż uczeni w piśmie magowie twierdzili, że przyczyną ożywienia posągu były… zwykłe łaskotki, na które cierpiała zaklęta w kamień grecka królewna. Komu tu wierzyć? Jednak nic nie można zarzucić owemu rzeźbiarzowi, który pełen energii i poświęcenia własnym dłutem dzień i noc łupał niezmordowanie kamienną i zimną jak lód panienkę, aby tylko wyrzeźbić żywą towarzyszkę życia.

Ciekawe tylko, dlaczego te dzieła sztuki były przeważnie gołe? Przecież w antycznej Grecji, czego jak czego, ale listków figowych z pewnością nie brakowało. W Ameryce czy w Polsce taka golizna byłaby raczej niewskazana ze względu na możliwość nabawienia się kataru lub przeziębienia. Zresztą pierwszy lepszy polski dżentelmen zamiast listka figowego (o który trudno) zaaplikowałby takiej goluśkiej babce na otwartą ranę liść babki, który ma większe właściwości zasłaniające i lecznicze.

Tak się składa, że swój historyczny przegląd epok zakończę na antycznej Grecji, zapraszając cierpliwych Czytelników w następnym odcinku nad Nil do starożytnego Egiptu – wylęgarni faraonów.

Aleksander Wietrzyk