Demografia – nożyce się rozchodzą

10 marca, 2011

Ostatnio wstrząsnął mną dość poważnie jeden wykres. Chodzi o dynamikę polskich zgonów i urodzeń. Z naszą demografią od dość dawna nie jest najlepiej, zresztą jak i z całą Europą. Konsekwencje niżu demograficznego będą dla nas bardzo bolesne, ale najpierw spójrzmy na wykres.

Kiedy linie zgonów i urodzeń są zbliżone, nasz stan liczebny jest mniej więcej wyrównany. Widać, że w kwestii wyższego poziomu urodzeń niż zgonów mieliśmy dobrze w latach 2007-2013, paradoksalnie w czasach rządów Platformy, która nie prowadziła żadnej znaczącej polityki prorodzinnej. Zgony w trwałym trendzie przewyższyły narodziny w 2015 roku, kiedy rządy objął PiS. W latach 1016-2018 widać wyraźny wzrost urodzeń, gdzie autor wykresu koreluje to z 500+ na drugie dziecko, tak jakby miały się spełnić plany rządzących co do stymulowania tym programem wzrostu narodzin. Za to wprowadzenie 500+ na pierwsze dziecko wygląda jak by miało powstrzymać trend spadku urodzeń od 2018 roku, jednak bez skutku.

Trudno ocenić wpływ na poziom urodzeń programów 500+, bo zawsze można powiedzieć, że mogły one powstrzymać jeszcze ostrzejsze spadki. To tak jak z koronawirusem. Można pokazać niewielkie efekty powstrzymania pandemii przez takie strategie jak lockdown i kwarantanna, ale wtedy zawsze może wyjść jakiś magiki i wygłosić nieweryfikowalną tezę, że bez tego byłoby jeszcze gorzej. Tak samo i w tym przypadku, jeśli chodzi o demografię. Ale wróćmy do wykresu.

Coś się stało ze zgonami w IV kwartale 2020 roku. To nie może być jakiś naturalny trend. To się nie może wydarzyć w demografii, chyba, że mamy jakiś czynnik zewnętrzny, typu wojna lub jakiś kataklizm. Ale ten skok to nie kowid. Gdyby to był kowid to zgony rosłyby pandemicznie, czyli od marca 2020, a tu jest płasko. Wykres strzela do góry w połowie października, który zaczyna kwartał, w którym zmarło około 75.000 Polaków powyżej pięcioletniej średniej. O przyczynach tych śmierci pisałem już wielokrotnie. Różnica w sumie kroczącej na koniec 2020 roku wynosiła około 100.000 więcej zmarłych niż narodzonych, z czego w zgonach te nadmiarowe „pokowidowe-niekowidowe” stanowiły około 75% całości.

Nożyce się rozwierają. Jakie to może mieć konsekwencje dla Polski i Polaków? Będzie nas za mało. Czyli będziemy musieli „dobierać”. Co prawda rząd polski ma image ostrożnego w polityce imigracyjnej, ale konia z rzędem temu, kto w ogóle może określić naszą w tym względzie politykę. Niby jesteśmy surowi w tym obszarze, bardziej „etnicznie” nakierowani na Europejczyków, ale widać na ulicach, że to może być czysty PR.

A więc skoro Polacy wymierają, to kto tu będzie na tej ziemi siał, zbierał zboże, piekł i kroił chleb? Czy miliony Ukraińców pracujących w Polsce stworzą jakąś subkulturę, czy też zasymilują się z gasnącym żywiołem polskim? Na razie widać duże tendencje tej grupy do asymilacji, czyli wzięcia miejscowych wzorców kulturowych za swoje. No dobrze, ale mamy jeszcze dodatkowo jeden aspekt jakim jest połączenie demografii i demokracji. W zmniejszającej się populacyjnie Polsce zintegrowani, zwłaszcza etnicznie, imigranci będą mieli coraz większe znaczenie polityczne. Na razie nasza polityka stymuluje zachowania gastarbaiterskie, czyli przyjazdu na dorobek, bez większych perspektyw na osiedlenie się, ale to się może zmienić i będzie się zwiększała frakcja polskich obywateli innej narodowości, ale z prawem wyborczym.

W tym względzie wyglądamy lepiej niż inne kraje europejskie, które tak etnicznie zakolorowały swoje społeczeństwa, że mają na swoim terenie getta „no go zones”, nie tylko w sensie geograficznym, ale i politycznym. Te enklawy na razie kontestują państwo, które przyjęło nowe grupy etniczne, ale wkrótce te – coraz liczniejsze demograficznie – społeczności nabędą pełnię praw wyborczych. Na razie swymi głosami (tak jak w Szwecji) popierają te partie lokalsów, które podlizują się im socjalem, o którym wielu takich np. Szwedów mogłoby tylko pomarzyć. Ale wkrótce te inne etnicznie społeczności mogą się wyemancypować politycznie i stworzyć samoistne siły zdolne wpływać na losy kraju goszczącego.

Czy stanie się tak u nas? Wtedy byłoby to bardzo ciekawe, bo taki etniczny element polityczny byłby języczkiem u wagi rozstrzygającym coraz bardziej zrównoważone wektory wojny polsko-polskiej. Czy będzie tak, że o losach Polski będą wkrótce decydować Ukraińcy? Jaką Polskę dla siebie wybiorą? Tak czy siak widać, że będzie nas coraz mniej. I nie jest to jakieś fatum, na które jesteśmy skazani, ale kwestia naszej samoorganizacji.

Średnio na jedną polską matkę przypada około 1,5 dziecka, było lepiej, jakieś 1,7 ale spada. Pamiętajmy, że mieliśmy sytuację wyjątkową, bo mieliśmy dwa bumy demograficzne. Powojenny (jak większość krajów) i postanowojenny. To ostatnie pokolenie ma dzisiaj +30 lat i mocno oraz pozytywnie zdynamizowało okres III RP. Ale to pokolenie nie przeniosło bumu na swoje dzieci. Żeby zobaczyć co się dzieje można te nasze 1,5-1,7 dziecka na jedną matkę odnieść do innych realiów. Te same Polki w Anglii mają już po trójkę dzieci na głowę, a więc ich decyzje rodzicielskie to nie jakieś wygodnictwo czy wiatropylność kraju przebywania, ale kalkulacja w którym państwie warto rodzić i wychowywać potomstwo. Wychodzi na to, że w Polsce nie bardzo.

Nożyce się rozchodzą, bo więcej „niż powinno” Polaków umiera w ostatni dwóch kwartałach, zaś jeszcze mniej się rodzi. W czasach kowidowej niepewności łatwo zrozumieć rodzicielską wstrzemięźliwość, ale patrząc na labilność pandemii nie widać kresu tego trendu. Za to trend zgonów mamy „zapewniony”. Nie wygląda to najlepiej. W dodatku wszelkie „polityki” mające poprawić nasz status demograficzny są za bardzo na wprost. Inne kraje, do których (przed pandemią co prawda) wyjeżdżali Polacy różniły się od Polski głównie tym, że po prostu za pracę tam więcej zostawało na rękę. Motywacje zarobkowe to numer jeden decyzji imigracyjnych naszych rodaków. To jasne jak słońce. Co ciekawe drugim powodem jest przejrzystość i sprawiedliwość reguł awansu społecznego w kraju imigracji Polaka, co wystawia słabą ocenę polskiej „układowości”.

Szkopuł w tym, że nawet gdyby państwo poszło w tę stronę, to na efekty demograficzne trzeba czekać pokoleniami. Ale wcale nie widać, żeby się rządzącym w tę stronę spieszyło. Wręcz odwrotnie. Jesteśmy wiodącym krajem, jeśli chodzi o przeregulowanie fiskalne. Ale tak jak budowanie pozytywnych trendów demograficznych to jak widać nie rozdawnictwo, ale pozytywne zmiany systemowe rozłożone i utrzymywane konsekwentnie na lata, tak trendy negatywne (vide wykres) to sprawa wręcz kwartałów, zwłaszcza kiedy wirus i nasze reakcje na niego przyspieszają oba negatywne trendy, zarówno w narodzinach jak i zgonach.

Dziś się decydują sprawy na pokolenia. Jaka będzie Polska za 20-30 lat. Wydaje mi się, że w najlepszym wypadku będzie to Rzeczypospolita Obojga Narodów. I tym drugim nie będą Litwini. I, zapomniałem dodać, jest to na razie najlepszy scenariusz.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.