Co? Ja znów przytyłam!

  WODNIK

 Twórcza również w kuchni. Jak najbardziej w jej stylu jest podać ziemniaki w sosie z błękitnego sera zapiekane w szampanie, z dodatkiem pasty śledziowej, krewetek i gorących malin. Tak wymyślne i raczej niejadalne specjały wjeżdżają na stół często bez żadnej okazji.

 Ponieważ rodzina woli jednak zwyczajnego schaboszczaka, egzotyczny obiad pozostaje nietknięty i pani Wodnik, nie chcąc, by się zmarnował, konsumuje go sama. W ten sposób nawet przy braku skłonności do tycia może zaokrąglić się ponad miarę, co nie uchodzi uwagi jej serdecznych przyjaciółek.

 – A cóżeś się tak spasła? – dziwią się, oglądając wały tłuszczu na jej odsłoniętym karczku. Przekonana, że jest ósmym cudem świata, pani Wodnik tego rodzaju uwag bardzo nie lubi. Podejmuje więc błyskawiczną decyzję o odchudzaniu. Jest to zakrojona na szeroką skalę operacja z udziałem lekarza, znachora, masażysty, trenera, psychoanalityka, a nawet astrologa.

 Dieta jest ścisła, właściwie niczego nie wolno jej jeść, gdyż nawet tak niegroźne pokarmy jak warzywa czy owoce wykreśla z jej jadłospisu astrolog na czas pełni Księżyca. Wychudzona i tak osłabiona, że ledwie trzyma się na nogach, trafia w końcu do szpitala z powodu szkorbutu, anemii i ogólnego wycieńczenia organizmu.

 

RYBY

 Z uporem poszukuje takiej metody na schudnięcie, przy której mogłaby codziennie i popić, i najeść się do syta. Leży na kanapie z zamkniętymi oczami, powtarzając w kółko: „Muszę być szczupła!”, „Muszę schudnąć!”.

 Łyka cudowne tabletki, rzekomo wysysające tłuszczyk, kąpie się w płynach, rzekomo odchudzających, i godzinami wpatruje się w niebieską ścianę, bo gdzieś wyczytała, że ten kolor hamuje apetyt. Gdy okazuje się, że wszystkie te sposoby są zawodne, jedzie na wczasy odchudzające. Tam wbrew zakazom kierownictwa opycha się po kryjomu i miga od zajęć sportowych.

 Z kurortu wraca załamana, gdyż z całego turnusu tylko jej jednej nie udało się schudnąć. – Teraz to może mi pomóc tylko Matuchna Przenajświętsza… – stwierdza z desperacją i zamawia na plebanii mszę w intencji schudnięcia. Bozi, jak się okazuje, nie obchodzą jej nadprogramowe kilogramy.

 Coraz bardziej gruba, załamana i wściekła Ryba wini za swoje nieszczęście złą przemianę materii, geny, męża, dzieci, a zwłaszcza swojego szefa, który wpędził ją w tę nadwagę. W rezultacie problem swej tuszy postanawia powierzyć psychoanalitykowi. Ten, widząc, że ma do czynienia z osobą całkowicie pozbawioną charakteru, nawet nie próbuje skłonić jej do umiaru w jedzeniu. Wmawia jej tylko podczas każdego seansu, że kobiety puszyste są bardziej atrakcyjne od chudych.