17.02. Walentynki po kowidowemu

Mija powoli rok od rozpoczęcia tej dziwnej pandemii w naszym kraju. Coraz mniej jest rzeczy, rocznic czy rytuałów, których jeszcze nie przeżywaliśmy w kowidowej rzeczywistości. No bo oba święta już były, wakacje zaliczone, pójście dzieci do szkoły (i klika powrotów) też. Pozostały już tylko właściwie Walentynki. (Nie licząć śledzika).

To kolejne święta importowane z zachodu, coś takiego jak Halloween, tyle, że w drugą stronę, bo to święto miłości, a więc życia. Polacy mają inklinację do importowania nowych świąt – robi się z tego fajny miks, bo to i „nasze” święta, i „ichnie” dają dwa razy więcej laby, a właściwie powodów do świętowania w coraz bardziej nudnym i zuniformizowanym świecie.

Tak – jest nawet takie dzieło „Miłość w czasach zarazy” (i całkiem niezły film). A więc jak to wyglądało w kowidzie? Zrobiłem sobie przegląd wstecz w swoim „Dzienniku” i wyszło… ciekawie. Pierwszy wpis to o tym, że w zakwarantannowanych Włoszech, kiedy można było tylko wyjść do sklepu zakochane parki umawiały się… w kolejkach po zakupy, by choćby popatrzeć na siebie z daleka. I tak stali godzinami, przepuszczając innych w kolejce. Filmowe.

Dało mi się też prześledzić seks w kowidzie. Polecam cały wpis „Seks w czasach zarazy”. Są tam pouczające filmiki i poglądowe zdjęcia. Było ciężko, nie wiem czy te sztuczki teraz się sprawdzają, skoro się wszyscy… otworzyli. Wpadła w ręce (kwiecień!) także newsowa wieść o kilku mężczyznach w Walencji zamkniętych nagle na dwutygodniowej kwarantannie w domu publicznym razem z tamtejszymi seksworkerkami. Wszyscy pisali, że to los na loterii, ale jak się wytłumaczysz żonie, że gdzie jesteś na kwarantannie przez 14 dni i dlaczego akurat tam przechodziłeś przypadkiem z tragarzami?

Ale miało być o miłości a nie o seksie. Jerzy nie mieszaj dwóch walut. Moja znajoma psychoterapeutka mówiła mi, że ma wysyp kryzysowych par. Koronoawirus ma swoje ciche ofiary – to związki w rozpadzie, które kwarantanna zmusiła do życia ze sobą 24h. Kiedyś, przed kowidem, to się przychodziło pod wieczór z korpo, coś przekąsiło i waliło spać. Partner rozumiał, bo miał to samo. I kowidowy kod się powtarza – na początku dziki seks (z nudów?), wysyp dyskretnych dostaw sexgadgetów na wycieraczkę. A potem pustka – kim jest ten człowiek, z którym przeżyliśmy w takiej związkowej mimikrze tyle lat?

W kwarantannie jest jak w celi albo na jachcie. Po tygodniu wychodzi twój prawdziwy charakter, do tej pory rozłożony na kawałki powszednich buziaczków przed wyjściem do pracy. I dla wielu świat się zawalił. Nie wytrzymali siebie i partnera. Kiedy nie można było już udawać okazało się, że wyobrażenia o związku a rzeczywistość to dwie różne rzeczy. Ciekawy nowy efekt uboczny wirusa: kowid-rozwodnik.

Ale popatrzmy się na druga stronę, nie na koniec miłości, ale na jej początek. Jak w izolacji, w maskach (sic!) dokonać rytuału doboru? Jak się spotkać, zagadać, wpaść sobie w oko? Była co prawda przerwa na wakacjach, gdzie można było zajrzeć za zasłonę (ja skorzystałem), ale to góra 3 miesiące w roku. Gdzie więc są kowidowi zakochani? Czy były jakieś niespodzianki po udanym zagadaniu, kiedy – już nie przysłowiowo – opadły maski? Podobno pryszczaci korzystają. Nawet ja, stary chłop, mam tak opancerzony ryj (maska do ASG, zdjęcie na dole podlinkowanego wpisu), a posturę jeszcze dziarską, że wiele panien w wieku mojej córki wysyła mi zachęcające spojrzenia. No właśnie – przez te maski to człek się musi domyślać z oczu. Twarzy nie widać i można się walnąć czy to błysk zachęty czy dezaprobaty.

Ostatnio rozmawiałem z młodzieńcem, który się umówił przez Tindera. No właśnie, jak to wygląda? Stoisz pod umówionym pomnikiem i masz jakiś znak, bo przecież w masce to nikt się nie pozna. No więc się spotykacie i odbywa się uchylanie maseczki, by zobaczyć czy nie wągrowaty. Potem maseczki na miejsce i spacerek. Muszę się spytać jak tam było z buzi-buzi.

Czy tematem randek są Strajki Kobiet? W tym wypadku nic takiego – luba młodzieńca to była Ukrainka, a więc raczej z realnym podejściem do życia. Czy polski absztyfikant jest egzaminowany „na okoliczność”? Czy biedaczek się męczy, bo nie wie z kim ma do czynienia? Jak z feministką (są takie na Tiderze? Sadystki?) to musi podeskalować, a jak źle trafi i popadnie na konserwatystkę to przestrzeli. Trudno więc się pochwalić elokwencją jak się chodzi po takim polu minowym. Czyżby polityka połknęła następny obszar ludzkiego życia, do tej pory tak osobisty i intymny?

Ja obserwuję od lat ten trend wycofania się mężczyzn z interakcji z kobietami, na ich własne, pań, życzenie. Niektórym o to chodzi, ale cierpią te niewinne, które by chciały mieć jakąś relację. A tu chłopaki się pochowały, bo to zaraz wyjdzie, że gwałci, a tak w ogóle to ci wszyscy penisopozytywni to jacyś supremiści są, tłamszący ludzkość od początku świata, głupkowate, szowinistyczne świnie. No i jak tu zagadać z uśmiechem, jak się ma taką gatunkową genealogię? I maskę na pysku? Jak przytulić w celu buziaka? Toż można nie tylko w łeb dostać, ale spotkać się ze stójkowym, czy jak?

Przecież już we Francji ocieramy się o oficjalną zgodę partnerki przed takim ekscesem, i to najczęściej na życzenie… partnera, który chce mieć, nomen omen, krycie. To zabija całą spontaniczność, romantyzm związku. Bo jak notarialnie umówić się na pocałunek, o którym kiedyś pięknie mówiła jedna kobieta, że każdy jest jak poruszenie planety, zaś o przeżyciach głębszego rodzaju, że to małe trzęsienie ziemi? To się robi a nie negocjuje.

I jak tak dalej będzie to chłopaki będą wybierały… Ukrainki, nietrącone jeszcze tą zarazą, która wypala wszelkie spontaniczne relacje. Kiedyś TAKI był na Zachodzie obraz Polki, teraz dziewuchy nadrabiają. Czyli straciły swą atrakcyjność inności, a właściwie normalność, a nowej jakości jeszcze nie nabrały, są więc jak ideologiczne nuworyszki.

Przeszły pierwsze kowidowe Walentynki. Ciekawe jakie będą następne? Może już na wolności a może w kolejkach do sklepu, bo tylko tam będzie można zobaczyć swego ukochanego partnera…  

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.