15.09. Drugie wejście Donka.

Czasami aż głupio tak się wyżywać na kimś słabszym, któremu właściwie nie idzie. Ale jak jest butny, jak widziałeś jaki był pyszałkowaty, gdy mu szło i jak za każdym razem zapewniał, że teraz mu pójdzie, a kończyło się jak zwykle, to człowiek traci resztki (świeckiego) miłosierdzia.

No właśnie – dzie jest Tusk? Pyta ulica. Jeśli w ogóle pyta. No, bo przyjechał ci on na białym koniu, porzucił sytą synekurkę (złośliwi uważają, że zlecenie zostało po prostu zmienione z delegacji na pracę w domu), był Wielki Powrót, serial artykułów, że hero, że od dziś nic już nie będzie takie same, seryjka koncercików i kolejnych bon mocików – a tu nic. Co więc zaszło?

Pierwsza teza, że Tuskowi nie pykło, to opinia, że Tusk już się zużył. Że kolejne wejście tego samego Tuska w tę samą rzekę to jednak nie to samo. Że jest dziadersem i przekonuje już tylko dziadersów, i to z tej drugiej, plemiennej części polskiego aktywu politycznego. Coś jest na rzeczy, boć Tusk bardzo starał się i przywiózł ze sobą do Polski jednak inną twarz. A może jednak jej podróbkę, która nie wytrzymała próby jego charakteru albo utrwalonego image. No, bo kiedyś był on sprytnym uosobieniem spokoju, a więc centrowości. Miał swoich ekstremistów po każdej stronie: i u siebie (Palikoty, Niesiołowskie), i u „tamtycvh”, gdzie sprytnie prowokował do radykalizmu opozycyjny PiS. Lewicy – jak zwykle – nie trzeba było podkręcać. I kiedy się zrobiła kolejna gó..oburza, Donald odczekiwał, jak już wszyscy się wyekstremili – wychodził cały na biało i gasił oliwą luzu i spokoju wzburzone fale kolejnej zadymki medialnej. I wszyscy mówili – no właśnie, Donek, jak nie on to kto? Wojna, Panie, durnie, a tu mąż stanu. To było jak z łabędziem – na górze piękny ptak, dostojeństwo i spokój ale pod wodą czarne łapy miąchają brudną wodę przekrętów.

Wrócił Donek inny, bo szpece podpowiedzieli, że Polska jest już inna i nasz bohater przyjechał taktycznie zradykalizowany. Taka wersja Donald+. Kiedyś tylko lekko podszczypywał, teraz właściwie jechał ciągle i na całego. Ale miejsce ekstremistów było już zajęte przez innych – lewaków równo rozproszonych po opozycji totalnej. A tu trudno było Tuskowi utrzymać swoją poprzednią pozycję w szpagacie pomiędzy centrowym rozsądkiem a lewackim i antypisowskim ekstremizmem. I Donald odpadł od ścianki polskiej polityki. Po prostu zrezygnował ze starego image, a nowy mu się nie przyjął. Widać to było na Campusie, kiedy wyszedł do młodzieży cały na biało i dostał fangę… z lewej strony. Okazało się, że totalni mają totalnie zlewaczoną młodzieżówkę i wizerunek rozsądnego ze środka Donalda w ogóle się nie sprzedał. Mamy bowiem czasy rewolucyjne.

Donald też źle trafił. No, szczęście mu tym razem nie sprzyjało. Właściwie sprawę przesądziła zadymka na granicy, kiedy lewi od totalnych kompletnie nie trafili swoim radykalizmem zamazania granic polski, nawet humanitaryzm wobec wymiennych uchodźców nie sprzedał się elektoratowi. I Tusk, który na pewno miał badania kto i jak z jego chwiejnego elektoratu, po który przyjechał, ocenia te harce. Wiedział też czego w tej sytuacji chce i Berlin, i Bruksela i że to jest kompletnie w poprzek tego co wyrabia opozycja i media. Ale też nie mógł wyjść i powiedzieć (to znaczy mógł, gdyby rzeczywiście był mężem stanu): panowie, dajcie spokój, to bez sensu, nawet Unia tego nie popiera. Poowijał to w bawełnę: temu troszkę, temu troszkę i wyszło jak zwykle – mamałyga miałkości.

Potem była już tylko rozpaczliwa próba podwieszenia się pod kryzys z pieniędzmi od Unii, że Donek pojedzie i załatwi. Ale ona też była blamażowa. Choć nagłaśniana, że Tusk pojechał i załatwi jednak te pieniądze dla Polski (nie dla PiS-u), narracja jawnie wykazywała a właściwie kompromitowała mechanizmy w Brukseli. Tusk, który administracyjnie w Unii jest nikim, zaś nie reprezentuje państwa polskiego i jego władz jakże by, inaczej niż „bez trybu”, mógłby załatwiać takie sprawy? I jakby Unia to kupiła, to by oznaczało, że te wszystkie procedury, którymi Bruksela wyciera sobie codziennie usta, są funta kłaków warte. Wyszło, że Tusk chce się tylko podczepić pod z góry wiadome decyzje o odblokowaniu tej kasy, co oznaczało dla wielu, że… Unia i tak kasę da i cały pogrzeb na nic.

Ja mam inną tezę, o wiele prostszą. Że on jednak leniwy jest i był. Cwany, ale leniwy, bo to podobno lenistwo człowieka popycha go do wynalazków i nowych rozwiązań. A Tusk zawsze dzielił sprawy na dwie grupy – trudne, tym dawał poczekać aż się „same rozwiążą”, zaś gdyby poszły źle, to znajdował wtedy kozła ofiarnego w jakiejś osobie lub stanie imposybilizmu, który w genach ma podobno państwo polskie. Zajmował się więc sprawami raczej pewnymi, że skończą się dobrze. Sprytnie czekał w korytarzu, aż się przesili na dobrą stronę i wtedy wychodził i przecinał wstęgę. Przy tej taktyce, trzeba przyznać, nie bardzo się można narobić. Zawsze był czas na wineczko i haratnięcie w gałę. W dodatku wychodził z tego premier luzak (nie luzer), cały nasz, zaś sfera polityki wyglądała na łatwą, prostą i przyjemną.

I to, moim zdaniem, przeszło na jego powrót. To znaczy, jak wyszło, że trzeba będzie codziennie przez następne dwa lata haratać nie w gałę, ale grać ciałem na piknikach i lokalnych dożynkach, to się okazało, że albo siły nie ma, albo dla takiego leniuszka to trzeba wejść tuż przed wyborami, bo sił mu starcza tylko na sprincik i wejście na podium.

Widzę w mediach żałosne nawoływania do „drugiego powrotu Tuska”. To już jest przyznanie się do kompletnej porażki i… pogardy dla społeczeństwa. Porażki, bo to znaczy, że jednak to wejście, które miało zmienić paradygmat polityki w Polsce i, rzekłbym, w ogóle – nie wyszło. Pogarda polega na traktowaniu ludzi jak bezwolnego stada, któremu tylko należy sprzedać inny scenariusz wejścia i ono kupi jeszcze raz przechodzony towar, który rynkowo „nie pyknął”.

Najgorszy scenariusz możemy właśnie widzieć. Skoro wejście Donalda nie wyszło, to Unia eskaluje inne narzędzia walki z PiS-em, a to znaczy, że z państwem polskim. Wzrost napięcia wokół środków pomocowych z Unii, ewidentnie wzmacniany posunięciami Brukseli, jest stosowany zamiennie by, tym razem z zewnątrz, wpłynąć na polską scenę polityczną. Ta kasa się nam „po prostu należy”, zaś uzależnianie jej od spełnienia nowych kryteriów Unii, których nie ma w traktatach po stronie kompetencji Brukseli jest ewidentną próbą skłócenia Polaków. I myślę, że w tej sprawie Donald ma na tyle dobre badania, że… milczy. Że widzi, iż nie jest to fala, która go poniesie.

Polacy mają w Europie największy chyba odsetek akceptacji przynależności do Unii. I myślę, że jest to akceptacja mocno naiwna, ale i wyrachowana. Że rodacy myślą, że dotacje unijne są in plus w stosunku do naszych kosztów przynależności. A moim zdaniem wcale tak nie jest, bo liczenie naszej składki w stosunku do funduszy nie podsumowuje pełnej puli uzależnień i finansowej eksploracji Polski oraz sprzężenia zwrotnego, w którym pieniądze z funduszy i tak wracają do nadawcy. Wyrachowana, bo to polskie podejście – głupio nie brać, jak dają. Ale myślę, że jak Unia przestanie dawać (nawet w tym względzie czysto rachunkowym), to pozostaną tylko coraz bardziej uciążliwe regulacje. I wtedy może się Polakom zmienić.

Tak czy siak wydaje mi się, że Tusk się zużył i zrozumieli to nie tylko Polacy, ale i Berlin.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.   

https://dziennikzarazy.pl/